Dożyliśmy fantastycznych czasów, w których popularność gier retro nie tylko przekłada się na większą podaż nowych tytułów, ale przede wszystkim dostarcza produkcji pod wieloma względami przewyższających legendarne oryginały. Wszelkiej maści metroidvanie dawno już stworzyły zupełnie nowy poziom, nieosiągalny w moim odczuciu dla takich klasyków jak chociażby Castlevania: Circle of the Moon – podobnie rzecz wygląda z roguelike’ami czy szerzej – dungeon crawlerami. Na początku lutego tego roku powyższa zasada uległa dalszemu utwierdzeniu – wydane przez studio Chucklefish Wargroove nie tylko odświeżyło stylistykę Advance Wars, ale ulepszyło ją w sposób, którego trudno było oczekiwać.
Rozbudowana kampania fabularna koncentruje się na wątku uciekającej ze swojego kraju królowej Mercii, która nie tylko będzie chciała pomścić zamordowanego ojca, ale także zebrać sojuszników i armię, by przeprowadzić skuteczną kontrofensywę na wojska agresora – Legionu Felheim. W trakcie swojej przygody odkryje, że niektórzy przeciwnicy są jej bliżsi niż przyjaciele, a to co na pozór oczywiste, skrywać może niebezpieczne tajemnice. Dodajcie do tego prehistoryczne wojny, dawno zaginione bronie masowej zagłady a otrzymanie klasyczny scenariusz z Fire Emblem – i wbrew wielu recenzentom, jest to jedyne nawiązanie Wargroove do tej serii.
Gra wykorzystuje mechanikę znaną najlepiej z serii Advance Wars. bitwy toczone są na wcześniej przygotowanych mapach za pomocą wrogich sobie armii. Każda z nich korzysta z jednostek określonych rodzajów, które są skuteczne względem określonych przeciwników. Samo starcie rozgrywa się w turach, w ramach których gracze poruszają swoimi żołnierzami i atakują wrogów lub przejmują znajdujące się na mapie budynki. Te ostatnie dostarczają funduszy, za które w specjalnych miejscach można rekrutować nowych wojowników. Batalia kończy się gdy zabijemy generała przeciwnika lub zajmiemy jego główną siedzibę.
W porównaniu do sławnego pierwowzoru, Wargroove nie tylko rozwinęło mechanikę rozgrywki (wprowadzając np. ataki krytyczne uwarunkowane konkretną sytuacją na polu bitwy), ale także sprawiło, że jest ona bardziej przystępna. Rozbudowana dokumentacja wewnątrz gry i odpowiednie oznaczenie jednostek pozwala łatwo ustalić mocne i słabe strony poszczególnych kategorii żołnierzy oraz sprawdzić, jak działają konkretne tereny lub specjalne umiejętności herosów. Duża różnorodność w ramach armii (choć nie między czterema stronnictwami wybieranymi przez graczy – te różnią się od siebie głównie wyglądem) jest zdecydowaną zaletą tej produkcji. Niektórych z Was zainteresuje pewnie fakt, że gra oferuje rozbudowany edytor map, scenariuszy i całych kampanii.
W samych superlatywach ocenić należy także oprawę audiowizualną. Dawno nie widziałem tak miłego dla oka i duszy pixel artu. Lokacje, animacje, wreszcie postacie – wszystko dopracowane jest tak perfekcyjnie, że dużą część czasu spędzonego w grze można poświęcić w zasadzie wyłącznie na podziwianiu grafiki. Od tego poziomu nie odstaje także muzyka i udźwiękowienie produkcji – nie zdziwiłbym się, gdyby za jakiś czas pojawiła się możliwość kupienia soundtracku na płycie CD.
Mimo tych wszystkich niewątpliwych zalet, Wargroove długo jeszcze będzie mi się śnić w koszmarach. O ile dodatkowe tryby rozgrywki (pojedynki z innymi graczami, logiczne puzzle czy tryb arcade) sprawiają dużo radości, to, na co liczyłem najbardziej, zawiodło. Kampania fabularna po kilkunastu misjach nagle tak bardzo przyspiesza z poziomem trudności, że gra zamiast być wyzwaniem i sprawiać radość, głównie irytuje. Hordy pojawiających się znikąd wrogów skutecznie potrafią zniszczyć każdą przygotowaną wcześniej strategię. Ktoś z twórców zdecydowanie wziął sobie do serca to, że miłośnicy gier taktycznych oczekują wyzwań.
Niezależnie jednak od tego utyskiwania, Wargroove w dziedzinie gier pixelartowych, retro i nawiązujących do klasycznych produkcji konsolowych jest wydarzeniem jeśli nie roku, to z pewnością jego pierwszej części. Warto w produkcję zainwestować choćby po to, by ją sobie dobrze obejrzeć.
Michał Wysocki