Super Nintendo Entertainment System oferował nie tylko nowe i kolorowe gry względem swojej poprzedniczki, ale także kontynuacje znanych z NES-a hitów. Niektórzy bohaterowie stali się na lata maskotkami Nintendo, inni, choć gościli w ich produkcjach wielokrotnie, musieli zadowolić się kilkoma występami. Charakterystyczne dla wielu gier było to, że skoro wyszły na konsolę Super Nintendo, muszą mieć właśnie „super” w tytule. Przykładem może być dziecko Hudson Soft, czyli przygody pana Higginsa w odsłonie Super Adventure Island.
Powiem szczerze, że spodziewałam się czegoś innego. Może to zdanie powinno paść w podsumowaniu, ale ciężko mi go nie wypowiedzieć po odpaleniu tytułu. Oczywiście, nie dla każdego musi mieć ono charakter pejoratywny. Piszę to z perspektywy osoby zakochanej w serii, z naciskiem na część trzecią, dinozaury i masę sekretów. Odsłona SNES-owa ponownie pozwala nam wcielić się w Higginsa, który nadal ma niemal identyczne fatałaszki. Ponownie naszym zadaniem jest przejście planszy z lewej do prawej strony (nieco inaczej wyglądało to w „czwórce”), ale twórcy postawili na kilka nowości w rozgrywce.
Podobnie jak w klasycznej trylogii (oraz czwartej części z Famicoma), główny bohater rusza w pogoń za niewiastą. Tym razem nie została ona porwana przez UFO lub jakąś inna obcą frakcję, ale spetryfikowana przez złego czarnoksiężnika. Naszym zadaniem jest przywrócenie jej ludzkiej formy i umożliwienie wznowienia relacji z najbardziej stylowym gościem ever. Higgins znów ma do dyspozycji młotek i bumerang, ale zbieranie ich większej liczby nie daje nam jedynie dodatkowych punktów. Każdy kolejny oręż ulepsza naszą broń. Możemy więcej i lepiej atakować dzięki temu. Deskorolka po prostu się gdzieś pojawia na planszy, nie uzyskamy jej w jaju, w miejscu młotka. Kolejna opcja, nieznana z klasycznych odsłon, to wysoki skok. Często będziemy musieli przebyć jakąś większą odległość między platformami, tym razem nie będziemy używać przyspieszenia biegu i rozpędu do tego, ale właśnie kombinacji przycisków, które umożliwią nam nadnaturalny ruch.
Niezwykle ciekawie prezentują się bossowie. O ile pierwszy wydawał mi się zrzynką z NES-owej gry z Jackie Chanem, tak już pozostali nawiązywali do znanej trylogii. Wśród nich mamy m.in. ślimaka/ośmiornicę, smoka, który porusza się niczym jego krewniak z gry na Nokię Snake, maga znanego z intro (to on zmienił w kamień naszą niewiastę), czy choćby ciekawą krzyżówkę słonia z nietoperzem. Jest kolorowo i zabawnie, do czego gra nas zdążyła przyzwyczaić.
Najbardziej pod względem graficznym Super Adventure Island przypomina pierwszą część. Kolory są bardziej nasycone, intensywne, da się znaleźć także podobieństwa z Joe & Mac. Ten duży skok trochę zaburza immersję, jeśli w ogóle możemy o niej mówić w tak skonstruowanym świecie. Z kolei muzyka ponownie stoi na wysokim poziomie, zdecydowanie uprzyjemnia rozgrywkę, wszelkie inne odgłosy też prezentują się nieźle, „pium” towarzyszące ciśnięciu młotkiem nieustannie ma swój urok.
Gra Hudsona jest dobra, ale nie zachwyca, nie ma takiego efektu wow. Możliwe, że osoby, które nie znają starszych części, dużo pozytywniej ocenią tę produkcję. Ma sporo atutów, gdyż walka z przeciwnikami i wymyślnymi bossami nadal jest przyjemna, a grafika to wysoka liga, jednak trudno wskazać jakiś wyróżnik na tle innych tytułów. Należy jeszcze dodać, że nie jest szczególnie długa, a to może być zarówno wadą, jak i zaletą.
Izabela „Prezesowa” Durma
Jak podobała mi się w tej części grafika i muzyka, tak gameplay mnie zawiódł. Liczyłem na kontynuację czwartej części, która moim zdaniem była po prostu najlepsza. Czwórkę uwielbiałem za to, że była właśnie taką metroidvanią. Zniknęło rozdzielenie na poziomy dzięki temu czuć było bardziej „przestrzeń” tej gry. W Super to wszystko jakby się cofnęło w rozwoju, a sama gra nie dawała już takiej frajdy. Trochę jakby Hudson chciał wydać nową część, ale nie chciał na nią poświęcać tyle czasu i miłości co na część czwartą. Nieźle pokazuje to, że pomysł i pasja są ważniejsze, niż mocniejszy sprzęt.