Nie jestem jakimś wielkim znawcą społeczności growej, zwłaszcza rodzimej, ale z moich wieloletnich obserwacji wynika, że gry zaliczane do gatunków clicker/idle/incremental traktowane są przez dużą część graczy jako guilty pleasure – mało kto chwali je publicznie, choć wielu dosyć je sobie ceni. Ja nie należę do tej grupy – nigdy nie ukrywałem, że uwielbiam gatunek „klikanek”. Choć ubogie w warstwę fabularną i, często, graficzną, produkcje tego typu zapewniają mi masę frajdy i nie angażują specjalnie w trakcie zapracowanego dnia. Dlatego dzisiaj przedstawiam absolutnego króla w tym temacie – Realm Grinder.
Generalnie gry pokroju Realm Grinder czy niezwykle popularnego Cookie Clicker polegają na tym, że postęp dokonuje się poprzez klikanie myszką w określone obiekty lub czekanie, podczas gdy generować zasoby będą wcześniej wykupione elementy występujące w produkcji. Incrementale dzięki temu ograniczają zaangażowanie gracza do minimum (choć zdarzają się produkcje wyjątkowo absorbujące) – tak bardzo, że część środowiska przestaje traktować je jako gry komputerowe. Istotnym elementem mechaniki jest także występujący niemal w każdej produkcji tego typu soft reset. W pewnym momencie klikanie i czekanie będzie przynosiło bardzo małe zyski w stosunku do włożonego wysiłku, dlatego gry oferują opcję, która cofa gracza na początek, ale z dodatkowymi bonusami zdobytymi podczas poprzedniej rozgrywki. Dzięki temu szybciej dojdziemy do miejsca przed resetem, a także sprawniej będziemy posuwać się dalej, co nie byłoby możliwe bez zdobytych ulepszeń.
Realm Grinder, rozwijany od lat, łączy wszystkie najlepsze cechy przedstawicieli gatunku i dodaje swoje własne. Gra polega na zarządzaniu swoim królestwem i pomnażaniu jego dochodu przy pomocy kupna budynków oraz zbierania złota, które generowane jest automatycznie lub poprzez kliknięcia. Produkcję możemy pomnożyć na różne sposoby – nabywając ulepszenia do wspomnianych budynków, wysyłając ekspedycje w głąb kopalni, odkrywając ukryte bonusy lub rzucając czary. Rozpoczynając każdą rozgrywkę możemy wybrać przynależność (dobrą, złą lub neutralną) oraz jedną z przypisanych im ras (łącznie 9 podstawowych oraz 3 prestiżowe).
Na początku nie mamy zbyt dużego wyboru w kwestii strategii – każda z ras posiada ograniczoną liczbę swoich własnych ulepszeń. Wraz z rozwojem gry i zdobywaniem nowych poziomów, otrzymamy jednak dostęp do zupełnie nowych mechanik – najemników (specjalna rasa, która może wykupić ulepszenia pozostałych 9), badań naukowych (około setki specjalnych bonusów, z których możemy za każdym razem wybrać tylko kilka), rodowodu (bonus przypisany konkretnej rasie, który możemy przydzielić innej) czy dziedzictwa. A to i tak nie wszystko. Właśnie dzięki temu zabiegowi, mimo upływu lat Realm Grinder wciąż pozostaje grą w miarę aktywną i chętnie wybieraną nie tylko przez zatwardziałych miłośników gatunku.
A skoro już o graczach mowa, po pewnym czasie od rozpoczęcia przygody z RG zrozumiałem dopiero, dlaczego tak mi się podoba – chodzi o liczby. Dziesiątki najróżniejszych statystyk wpływających na naszą produkcję i trudna do oszacowania liczba kombinacji ulepszeń pozwalających je wykorzystać sprawiają, że największą frajdę z gry mają osoby z zamiłowaniem (niekoniecznie zdrowym) do liczb. W ilu bowiem grach siedzicie z kalkulatorem i zeszytem szacując, które opcje okażą się dla was bardziej korzystne? Mi zdarzyło się to po raz pierwszy i, póki co, ostatni.
Realm Grinder jest solidnie wykonane pod względem graficznym i dźwiękowym. Pixel art trzyma poziom, a hardrockowe utwory całkiem skutecznie umilają godziny spędzone przed ekranem. Nie jest to jednak w incrementalach element kluczowy, a już zwłaszcza dla mnie – zdarzało mi się bowiem grywać w absolutne koszmarki graficzne lub produkcje, które opierały się wyłącznie na ASCII.
Jeśli oczekujecie od gier akcji, przygody, wyzwań zręcznościowych lub przynajmniej szczątkowej fabuły, trzymajcie się od Realm Grinder z daleka. To produkcja dla osób, które w ciszy i spokoju lubią usiąść z kubkiem herbaty i pobawić się liczbami, procentami i strategiami działania. Jestem przekonany, że gra spodobałaby się dużej grupie szachistów.
Michał Wysocki