W grach często pojawia się motyw polegający na tym, że nasz główny bohater został zamieniony w kogoś/coś innego i musi zmagać się z przeciwnościami, aby powrócić do pierwotnej formy. Często jeszcze towarzyszy temu drugi ulubiony zabieg twórców, czyli ratowanie przy okazji kobiet i świata. Nieco podobnie sprawa przedstawia się w wydanym pierwotnie na automaty, z czasem także na NES-a Snow Bros. Za wersję znaną z domowych konsol odpowiada Capcom, który w 1991 roku wypuścił ją w Stanach. Intro przedstawia główne postaci, które zostały przeistoczone w chodzące bałwanki, zaś naszym celem jest obijanie dziwnych stworów na poziomach rodem z Bubble Bobble (oręż za to będzie inny).
Wcielamy się w jednego z braci, ewentualnie korzystamy z opcji multiplayer. Pewien król przeklął naszych bohaterów, Nicka i Tomy`ego, oraz porwał dwie księżniczki bliźniaczki (żeby się chłopcy nie musieli bić o jedną, jak w Double Dragon). Bycie bałwanem nie sprowadza się tutaj do obniżenia postaciom inteligencji. Otóż dzięki transformacji każdy z braci może korzystać z umiejętności zamrażania i zmieniania przeciwników w kule śnieżne. Następnie, uderzając w nie, załatwia także inne postacie na planszy. Generalnie gra wygląda tak, że każdy level jest zamknięty, zaś na kolejny przenosi nas wyzerowanie go z monstrów.
Podobieństw i porównań do wzmiankowanego już Bubble Bobble nie da się uniknąć, dlatego pozwolę sobie na wskazanie kilku różnic. Na pewno Snow Bros. jest grą zdecydowanie szybszą. Nasi przeciwnicy przemieszczają się prędko, co z kolei i nas zmusza do konkretnych reakcji. Już na wcześniejszych etapach mają inne udogodnienia, jak choćby puszczanie w naszym kierunku ognia lub innych dalekosiężnych ataków. Do tego raz na jakiś czas trafia się boss, raczej jest bardziej problemowy niż ci w tytule ze smoczkami. W ogóle ma się wrażenie, że są oni także wizualnie groźniejsi, jakoś tak wzbudzają respekt przed walką. Generalnie na pewno jest to gra trudniejsza. Fajnym rozwiązaniem była możliwość skorzystania z jednorękiego bandyty w ramach bonusu. Tym, co oprócz struktury gry łączy obydwa porównywane tytuły, jest łapanie wszelkiego cholerstwa, które wylatuje z pokonanych przeciwników.
Graficznie całość prezentuje się lepiej niż dobrze. Świetnie zrealizowano intro, natomiast sam gameplay pełny jest kolorów i zróżnicowanych przeciwników, przy czym gracz nie ma poczucia przytłoczenia, jak w sytuacjach przerostu formy nad treścią, często prezentowanego w starszych produkcjach. Nasza postać to taki duży Blob z innej gry na NES-a (przynajmniej ja mam takie skojarzenie), pozostałe to zupełnie wymyślone stwory, przypominające nieco diabły czy inne chore twory. Do tego układy planszy są naprawdę zróżnicowane, również główny motyw ulega zmianie co kilka leveli. Panowie z Capcom zaprezentowali nam świetnie zrobioną konwersję.
Dźwiękowo również jest w porządku. Muzyczka zmienia się co kilka poziomów, dzięki czemu nie można narzekać na nudę, nawet jeśli niektóre etapy będziemy powtarzać przez własną niefrasobliwość. Nie mogło zabraknąć popierdółkowatych odgłosów związanych z wypuszczaniem przez postać ataków śnieżnych, które podobnie brzmią, gdy zbieramy jedzonko wypuszczone przez załatwionych przeciwników. Patrząc na stronę audio-wizualną można odnieść wrażenie, że tytuł kierowany jest do młodszych odbiorców, jednak stare konie również będą się przy nim dobrze bawić.
Choć mając wybór sięgnęłabym po Bubble Bobble, Snow Bros. również z czystym sumieniem mogę polecić. Szczególnie dla tych, którzy zjedli na produkcjach Capcomu zęby i doskonale zdają sobie sprawę z tempa i jakości rozgrywki, jakie proponują Japończycy. Dobra grafika, ciekawy i zróżnicowany gameplay, choć przez cały czas zasadniczo chodzi o to samo. Do tego bossowie, na każdego trzeba znaleźć jakiś sposób i rzadko najlepszym będzie mashowanie jednego przycisku (NES-owe Dark Souls). Nasze bałwanki są sympatyczne i aż chce się im pomóc w pokonaniu głównego nemezis.
Izabela „Prezesowa” Durma