Choć niemal wszyscy fani kojarzą serię Metal Slug głównie z pierwszych czterech części wydanych na automaty (oraz ich późniejszych remake’ów i portów na inne platformy), dziecko SNK Playmore doczekało się kilku ciekawych spin-offów. Do najważniejszych należą produkcje na platformę Neo Geo Pocket Color, strzelanka 3D wydana na PlayStation 2 oraz rzesza gier komórkowych. Dla mnie jednak najciekawsza historia komandosów walczących z szalonymi naukowcami (i nie tylko) spoza arcade’owej linii to Metal Slug Advance.
Jak to zwykle bywa, fabułę gry możemy wywnioskować w zasadzie wyłącznie na podstawie wydarzeń, w których bierzemy udział. Więcej informacji znajdziemy w instrukcji do gry. Walter Ryan oraz Tyra Elson (do wyboru na początku rozgrywki) to dwaj rekruci, którzy zostają wysłani na odosobnioną wyspę w celu odbycia ostatecznego szkolenia na członków elitarnej jednostki Peregrine Falcon. Szybko okazuje się, że to samo miejsce wybrał sobie szalony Generał Morden na swoją nową bazę. Jego żołnierze wraz z przeciągniętymi na ich stronę przedstawicielami armii będą naszymi głównymi przeciwnikami. Nie tylko musimy odbić wyspę z rąk szaleńców, ale także uratować jak najwięcej towarzyszy.
Technicznie Metal Slug Advance nie różni się specjalnie od swoich poprzedników. Poruszając się z lewa na prawo masakrujemy hordy wrogów przy użyciu najróżniejszych broni palnych, różnego rodzaju ostrzy oraz tytułowych Slugów – tutaj pod postacią czołgu i samolotu. Akcja jest dynamiczna, a poziom trudności momentami bardzo wyśrubowany, zwłaszcza podczas walk z bossami. Główna nowość w MSA to, co chyba oczywiste, brak żetonów – posiadamy jedno życie, po utracie którego zostajemy zawróceni na początek każdego z etapów jednej z pięciu misji.
Co ucieszyło mnie w tej grze szczególnie, to oprawa audiowizualna. Twórcy zachowali klasyczną stylistykę serii, momentami nieco humorystyczną, tworząc w jej ramach zupełnie nowe lokacje. Oprócz standardowego lasu czy wrogiej fabryki dostajemy całą masę dodatkowych miejsc, wśród których na mnie największe wrażenie zrobiła kopalnia i świątynia tubylców. Wszystko to okraszone jest energiczną muzyką i odgłosami, które fani serii nauczyli się pewnie już dawno rozpoznawać.
Metal Slug Advane posiada całkiem niezłą regrywalność (jestem wielkim zwolennikiem używania tego określenia zamiast replayability). Gra zawiera imienną listę uwolnionych zakładników oraz zestawienie kart, które poukrywane są w różnych poziomach. Niektóre z nich, oprócz wartości kolekcjonerskiej, mają także znaczenie dla rozgrywki – odblokowują nowe bronie lub lokacje. Dodatkowo część misji możemy przechodzić na kilka różnych sposobów.
Historia szalonych komandosów zaprezentowana na GBA prezentuje się nad wyraz dobrze. Zawiera wszystko to, co pokochaliśmy w serii Metal Slug, dodając jednocześnie trochę handheldowego sznytu. Pozycja obowiązkowa dla fanów totalnej rozwałki i powrotów do automatowej przeszłości.
Michał Wysocki