Pewnie już o tym wspominałem, ale warto powtarzać to nieustannie – dzisiejsze czasy to najlepszy okres dla niezależnych gier pixelartowych w historii. Niemal co miesiąc wychodzą piękne, dopracowane, godne uwagi tytuły, które dzięki dystrybucji cyfrowej można nabyć często za śmieszne pieniądze. Jednym z moich ulubionych przedstawicieli tego segmentu rynku jest Monster Sanctuary – kolorowa produkcja łącząca mechanikę Pokémonów z metroidvanią.
Kierujemy losami dziedzica jednego z wielkich rodów zajmujących się ochroną tytułowego sanktuarium, które stanowi miejsce pokojowej koegzystencji potworów i ludzi. Naszym celem jest zebranie drużyny sześciu stworów, które będziemy trenować i wykorzystywać do ochrony opisywanego miejsca. Jednocześnie wraz z rozwojem fabuły okazuje się, że coś złego dzieje się w okolicy. Dziwni ludzie pojawiają się w sanktuarium, a razem z nimi rzadko spotykane, potężne potwory, które wpadają w szał. Nie pozostaje nam zatem nic innego, jak odkryć o co chodzi i pokrzyżować plany złym typom. W międzyczasie dowiemy się jeszcze, jak powstało sanktuarium oraz dlaczego odgrodzone jest od reszty świata.
Jak wspomniałem, gra łączy w sobie elementy metroidvanii i RPG-a w stylu Pokémonów. Z tej pierwszej otrzymujemy platformowy, dwuwymiarowy styl poruszania się, możliwość odkrywania wielkiej mapy i przeskakiwania po niej przy pomocy teleportów, a także serię umiejętności w stylu podwójnego skoku. Z kolei element pokémonowy to możliwość łapania i ewoluowania potworów, które dodatkowo posiadają kilka drzewek umiejętności. Każdy z nich może nosić cztery elementy ekwipunku i modyfikować swoje cechy przy pomocy maksymalnie trzech rodzajów pożywienia. Potwory to jednak nie tylko maszynki do bicia – każdy z nich posiada umiejętność przydatną podczas podróżowania po mapie – niektóre aktywują przełączniki, inne odnajdują ukryte przejścia lub robią za wierzchowce. Różnorodność stworków i możliwości ich rozwijania/wyposażania jest główną siłą napędową regrywalności tytułu.
Graficznie Monster Sanctuary wymaga jeszcze nieco dopracowania (rażą w oczy zwłaszcza słabo dopracowane grafiki początkowych potworów oraz część występujących na mapach przeciwników), ale jako całość prezentuje się znakomicie. Tła są różnorodne i dopieszczone w najdrobniejszych szczegółach (oczywiście w tej kategorii króluje lokacja zimowa), a animacje płynne i spójne stylistycznie z resztą. Ludzie i potwory, z drobnymi wyjątkami, także wyglądają świetnie. Na poziomie muzycznym produkcja studia Moi Rai Games broni się nieźle, choć mam wrażenie, że z uwagi na wczesny dostęp (gra wciąż jest rozwijana) może się tutaj jeszcze wiele zmienić.
Monster Sanctuary jest jak senne marzenie dzieciaka wychowującego się na początku lat dziewięćdziesiątych. W sposób twórczy rozwija ideę stojącą za Pokémonami, osadzając ją w buzujących realiach współczesnego rynku gier indie. Choć po około dziesięciu godzinach gra może już nieco nużyć, klimat i wciąż nowe możliwości konstruowania drużyny sprawiają, że trudno się od niej oderwać. Na mało którą grę czekam tak bardzo, jak na finalną wersję Monster Sanctuary!
Michał „Michu” Wysocki