Na Retrobibliotece gościła już gra traktująca o Formule 1. Jak się okazało, wśród wielu samochodówek na NES-a, wyścigi tejże radziły sobie całkiem nieźle. W większości przypadków jednak zadaniem gracza, przed którym go stawiały, było po prostu wymasterowanie sterowania pojazdu, zdobycie umiejętności odpowiedniego wejścia w zakręty i zwykłego wyprzedzenia rywali. Tymczasem panowie z SETY poszli o krok dalej, wydając w 1990 r. Formula One: Built To Win – zaprosili także gracza do ingerencji w znaczne ulepszanie swojego pojazdu.
Pierwsze, co rzuca się w oczy po uruchomieniu tytułu, to mnogość opcji. Na początek możemy wybrać tryb kariery lub zwykłą, bezstresową jazdę. Jeśli zdecydujemy się na to pierwsze, otrzymamy także możliwość wyboru trudności. Warto tutaj zaznaczyć, że chyba lepiej zacząć od ćwiczeń – nawet na najniższych poziomach będzie trudno zająć miejsce w czołówce przy pierwszych wyścigach. Będziemy się wozić w wielu większych miastach Stanów Zjednoczonych. Trasy prezentują się świetnie. Na drodze wśród przeszkód znajdować się będą inne samochody, z rzadka zdarzać się będzie ewidentne zajeżdżanie drogi. Do tego każdy większy zakręt będzie odpowiednio wcześniej sygnalizowany, co również cieszy. Z kolei wspomniane opcje to nic innego jak różne formy tuningu oraz niestandardowy sposób na zarabianie pieniędzy, czyli hazard.
Ogromną bolączką w grach samochodowych na NES-ie była często intensywna reakcja samochodu na jakąkolwiek kolizję. Kiedy tylko uderzaliśmy w inny wóz lub przeszkodę, niebywale trudno było utrzymać naszą brykę w torze i jeszcze na nowo nabrać rozpędu. Tymczasem w Formula One sterowanie jest naprawdę świetne. Gdy wchodzimy w zakręt, nie musimy się martwić, że za moment wypadniemy poza trasę, zatrzymamy się na słupku albo zmusi nas to do jazdy 10 km/h. Wystarczy odpowiednio wcześniej ustawić się na właściwym pasie i nie powinno być problemu z dalszą jazdą, tym bardziej, że gra nam sygnalizuje następujące zmiany kierunku. Jak wspomniałam, trudno być od razu w czołówce, jednak taki zabieg sprawia, że satysfakcja z obcowania z grą wzrasta.
Wspomniałam o możliwości tuningowania auta. Za zebrane w czasie wyścigów pieniądze możemy ulepszać nasze fury – poprawimy sterowanie, przyspieszenie, hamowanie i maksymalną prędkość wozu, kupimy lepsze opony. Dzięki temu dużo łatwiej poradzimy sobie na trudniejszych trasach. Warto przy tej okazji wspomnieć, że nie są to jakieś randomowe tory, ale rzeczywiście istniejące, które wykorzystywane były w sezonie 1990 i 1991. Należy jeszcze dodać, że nie możemy tak szaleć z pieniędzmi, ponieważ za niektóre wyścigi będziemy płacić. Choć nagroda zwykle jest wielokrotnie wyższa, należy wcześniej mieć gotówkę na inwestycje.
Grafika jest fenomenalna. Początkowo, gdy usiadłam do gry, miałam pewne skojarzenia z Rad Racerem, jednak im dłużej grałam, tym bardziej dostrzegałam dużo większy kunszt, dokładność i różnorodność w produkcji SETY. Ogromne wrażenie robi choćby wodospad w tle, góry czy palemki. Do tego cały setting związany z ulepszaniem wozu i ogólnie życiem około wyścigowym także prezentuje się super. Gra nie zawiera zbyt wielu utworów muzycznych, jednak możemy wybrać, którą z trzech melodii chcemy słyszeć w czasie jazdy. Najmocniej w ucho wpadła mi trzecia, ale na tyle się od siebie różnią, że każdy powinien sobie coś wybrać.
Zdecydowanie Formula One: Built To Win jest tytułem godnym polecenia, ale raczej dla osób, które mogą poświęcić na grę więcej czasu, ewentualnie korzystających z zapisywania stanu rozgrywki. Sama jazda w trybie wolnym nie jest tak rajcująca, a siadając do niej na krótko nie zrobi się postępów w trybie kariery. Jeżeli tylko narzekacie na nudę związaną z kwarantanną, z pewnością w dziecku SETY znajdziecie dobrego kompana na długie wiosenne wieczory.
Izabela „Prezesowa” Durma