Z reguły gry RPG kojarzą nam się z epicką, koniecznie długą historią, ratowaniem świata, grindowaniem postaci i setkami tekstów do przescrollowania. Innymi słowy – im lepsza konsola, tym potencjalnie lepszy produkt, pozwalający na zmieszczenie większej liczby zawijasów fabularnych, niezwykłych czarów i ciekawych summonów. Okazuje się jednak, że nawet na starszych sprzętach powstało sporo tytułów, które może nie spełniają wszystkich wskazanych wyżej cech, ale mimo to warte są ogrania. Jednym z nich jest produkt T&E Soft, wydany na kilka konsol a przekonwertowany na NES-a w 1989 r., Hydlide.
Od początku gry przejmujemy stery nad Jimem, rycerzem lokalnego królestwa. Okazuje się, że z zamku w Fairyland ukradziono jeden z trzech klejnotów. Harmonię zapewnia wyłącznie ich koegzystencja, a brak jednego jest tragiczny w skutkach. Kolejne kamienie także zostają skradzione, zaś uwolniony przez to demon zamienia księżniczkę Ann z Fairyland w nomen omen trzy wróżki. Szczęśliwe niegdyś królestwo zostało do tego zasiedlone przez różne, niespotykane dotychczas stwory. Jak nietrudno zgadnąć, zadaniem Jima jest odnalezienie części składowych księżniczki, a także przywrócenie porządku w okolicy.
Wiele gier RPG charakteryzuje się tabelkami, a każda z postaci jest możliwie szczegółowo przedstawiona i unikatowa. Tymczasem w Hydlide musimy zwrócić uwagę na konkretne współczynniki. U dołu ekranu znajdują się nazwy konkretnych działań Jima. Może używać choćby wody, ognia czy fali. Z prawej strony umiejscowione zostały umiejętności i zdolności bohatera. Wskazane są jego siła, liczba punktów życia, magii oraz poziom doświadczenia. Zdolności mnożą się poprzez levelowanie, na które wpływa choćby wchodzenie w slime`y i odbywanie walk. Same potyczki opierają się na prostej mechanice. Przyciski akcji odpowiadają kolejno za obronę i atak. Obecnie nie robi to na nas większego wrażenia, ale trzeba mieć na względzie, że w grze pojawiło się sporo innowacji i prekursorskich opcji, jak na czas jej powstania.
Grafika jest bardzo ładna. W otwartym świecie znajdujemy leśne przestrzenie, ale też coś na wzór dungeonów. Przeciwnicy pojawiają się w kilku rodzajach. Samo poruszanie się naszego protagonisty i jego wrogów do imponujących nie należą, jednak mimo to jest na czym zawiesić oko. Hydlide przypomina graficznie Zeldę, co jest mocną rekomendacją. Do tego dobrze komponują się staty Jima z zaprojektowanym na wzór zamkowego murkiem okalającym ekran gry. Na minus i to całkiem spory zasługuje muzyka – jeden infantylny utwór katowany przez całą grę. Trzeba grać bez dźwięku albo uzbroić się w cierpliwość. Co prawda, kiedy gra pojawiła się na rynku, kawałek zrobił furorę. Wynikało to z faktu, że mocno zalatywał czołówką z serii Indiana Jones. O ile jednak grafika się nie zestarzała, tak słuchanie dłużej niż 5 minut dźwięków w Hydlide może prowadzić do zaburzeń percepcji.
Warto dać dziecku T&E Soft szansę. To kawał ciekawej rozgrywki, z pewnością nieco innej niż ta, do której fani NES-a są przyzwyczajeni. Co prawda wprawni gracze są w stanie ukończyć ją i w godzinę, jednak tak szybkie przechodzenie odbiera przyjemność z rozgrywki. Faktycznie, momentami bywa powtarzalnie, jednak świat do eksploracji jest spory i szukanie w nim skarbów oraz dodatkowych smaczków daje ogromną satysfakcję. Powtórzę jednak, bo to ważne – grać należy koniecznie z inną ścieżką dźwiękową.
Izabela „Prezesowa” Durma