Niedawna recenzja Chrono Triggera skłoniła mnie do ponownego dania szansy produkcji jedynej w swoim rodzaju. Świeżej i odtwórczej do bólu. Inspirowanej klasykami i czerpiącej z ich dziedzictwa pełnymi garściami, całkiem bezpośrednio. O zgranym, choć sympatycznym scenariuszu. Posiadającej ciekawy system walki zabijany przez źle wyważoną liczbę starć. Black Sigil to, jak mało która, gra pełna paradoksów.
Fabuła koncentruje się (przynajmniej na początku) wokół losów Kairu – znakomitego szermierza, który jako jedna z nielicznych osób mieszkających w Bel Lanorze nie potrafi posługiwać się magią. W związku z tym, oraz faktem, że ostatnią taką osobą był najeźdźca Vai, nasz bohater jest szykanowanym wyrzutkiem. Przybrany ojciec, Duke Averay, stara się na wszystkie sposoby rozbudzić w nim magię, a ostatecznie posuwa się do zamknięcia Kairu w magicznej jaskini – przez znajdujący się w niej portal bohater dostaje się (wraz z córką Averay’a) do innego kraju, w którym magią posługują się nieliczni. Tak zaczyna się epicka, rozbuchana do ogromnych rozmiarów fabuła znana z klasyki jRPG-ów.
Jak wspomniałem, produkcja całymi garściami czerpie z takich gigantów jak Chrono Trigger, Final Fantasy, czy Legend of Mana. Z tego pierwszego wzięto przede wszystkim styl graficzny – wydłużone sprite’y, razem z charakterystyczną architekturą i wyglądem lokacji sprawiają wrażenie, jakby gra była nieślubnym dzieckiem CT. Nie jest to absolutnie zarzut – Black Sigil to przepiękna produkcja, która podobnie jak najlepsze tytuły gatunku, może bronić się samą grafiką.
Nie inaczej jest w przypadku warstwy audio. Ścieżkę dźwiękową skomponował Jan Morgenstern – niemiecki autor muzyki do filmów, gier, reklam i produkcji telewizyjnych. W trwającym ponad godzinę soundtracku zmieścił wszystko to, co kochamy w jRPG – epickie motywy pod walkę, wesołe melodie miejskie, mistyczne lasy, zapomniane ruiny. To pierwszy kompozytor muzyki do jRPG-ów spoza Japonii, który zrobił na mnie tak ogromne wrażenie. Jeśli chcielibyście poznać inne jego prace, zapraszam na tę stronę.
Największą zmorą, oprócz zabójczej częstotliwości losowych walk (serio, czasami co pięć-dziesięć kroków), jest toporny schemat walki. Twórcy chcieli połączyć systemy z kilku klasyków gatunku, co wyszło raczej niezręcznie. Walka wykorzystuje formułę ATB (Active Time Battle), bohaterowie mogą jak w Chrono Triggerze łączyć umiejętności w comba, a przedmiotów można użyć tylko po ich wcześniejszym przypisaniu do jednego z czterech slotów (dla każdej postaci osobno). Dodatkowo wciskając przycisk „L”, można przemieszczać się bohaterami po planszy. I ta ostatnia cecha jest właśnie największym problemem, ponieważ gra bardzo często umieszcza postacie w ten sposób, że wzajemnie blokują sobie dostęp do przeciwników. Czasami odpowiednie ustawienie drużyny tak, by sobie nie przeszkadzała i każdy heros mógł brać udział w walce, wymaga dwóch lub trzech tur(!). Pomijam już fakt, że walki są kompletnie niezbalansowane.
Gra posiada także inne wady – praktycznie nieprzydatny drugi ekran (choć to można wybaczyć, ponieważ Black Sigil przygotowywane było na Gameboy’a Advance, a dopiero w zaawansowanej fazie produkcji postanowiono wydać je na NDS-a), ciągnące się w nieskończoność lokacje z potworami, a także problem ze zdobywaniem pieniędzy. Ten ostatni jest o tyle istotny, że przy ogromnej liczbie losowych walk, medykamenty znikają w mgnieniu oka, a potwory nie chcą ich zbytnio zostawiać. Do tego worka wrzucić można także kompletnie nieprzydatną mini-mapę oraz wyjątkowo brzydką mapę świata.
Największym plusem Black Sigil jest opowiedziana historia – pełna nieoczekiwanych zwrotów akcji, wypakowana po brzegi charakterystycznymi postaciami (osiem grywalnych!) i posiadająca fascynujący setting magiczno-historyczny. Oprawa audiowizualna na najwyższym (przy tak ograniczonym budżecie!) poziomie także zasługuje na gromkie brawa. Nie ulega wątpliwości, że Kanadyjczykom udało się oddać ducha klasyki.
Podsumowując, Black Sigil trudno nazwać przeciętniakiem. Jeśli już twórcy coś psuli, psuli to makabrycznie. Gdy jednak im coś wychodziło, zaraz stawało się ogromną zaletą produkcji. BS to tytuł pełen paradoksów, który, gdyby wyszedł na GBA, stałby się jednym z najlepszych erpegów tego handhelda. Na NDS-a ma zbyt duża konkurencję, przez co zgubił się pomiędzy bardziej utytułowanymi rówieśnikami. A szkoda, bo mimo wad, jest to jRPG z prawdziwego zdarzenia.
Michał Wysocki