Często coś, co jest elementem naszych wspomnień, wydaje nam się wspanialsze niż jest w rzeczywistości. Pamiętam, że jako dziecko zagrywałam się w Shatterhanda, nie ogarniając nawet jaki ta gra ma tytuł i nie robiąc zbyt dużych postępów w fabule. Kiedy lata później ją odnalazłam nie czułam zawodu – okazało się, że jest tak dobra jak we wspomnieniach. Wydana przez Jaleco w 1991 r. gra akcji wykorzystywała to, co NES miał najlepszego – futurystyczną tematykę, porządną grafikę i świetny soundtrack.
Akcja rozgrywa się w 2030 roku (czyli już niedługo), kiedy to grupa Metal Command tworzy cyborgi, mające podbić świat. Oczywiście standardowo naprzeciwko nich staje jeden człowiek i jest nim nasz główny bohater, policjant Steve. Mężczyzna miał tragiczną przeszłość, ale na nowo stawia czoła światu, wracając do walki ze złem. Choć historia jest typowa jak na standardy gier NES-a osadzonych w przyszłości, fabuła jest tylko pretekstem do świetnej rozgrywki. Steve ma do przejścia siedem poziomów. Oprócz pierwszego i ostatniego można je zaliczać w dowolnej kolejności. Od razu warto zaznaczyć, że tytuł do najprostszych nie należy. Każda plansza jest pełna przeciwników, wielu z nich goni bohatera, szczególnie wszelkie monstra latające. Podobnie jak choćby w Mega Manie oraz Ninja Gaiden najlepiej uczyć się leveli na pamięć i ostrożnie je przechodzić. W niektórych etapach dochodzą sekcje zręcznościowe, przeskakiwanie przepaści, lawy, unikanie przeszkód podczas wjazdu windą, trzymanie się siatki, która jest zawieszona wyżej. Na nudę nie da się narzekać, zaś oczy trzeba mieć zawsze dookoła głowy.
Każdy poziom zakończony jest walką z bossem. Podjęcie walki z nimi wymaga odrębnej taktyki, a już próba pójścia w zaparte za każdym razem przynosi negatywny skutek. Niestety, twórcy nie zaimplementowali bossom widocznego paska życia, jednak dali graczom inną podpowiedź. Kiedy szef jest na wykończeniu, zaczyna zmieniać barwy.
Grę bardzo ułatwiają znajdźki, które przekładają się na późniejsze power upy. Przeciwnicy zostawiają monety, najczęściej małe, jednak wytrwalsi wrogowie oddają dużą monetę. Przelicza się to na ilość punktów sumowanych po przejściu każdego z leveli, ale można je zużyć także w czasie przechodzenia planszy. W niektórych miejscach znajdują się specjalne ulepszenia, które możemy kupić. 100 monet kosztuje wzmocnienie ataku, 300 uzupełnienie punktów życia, zaś 2000 – dodatkowe życie. Na planszach są także specjalne pudła. W nich także można znaleźć pojedyncze monety, cały ich wór, raniący nas granat oraz greckie litery α i β. Aby zdobyć specjalnego robota, który pomoże nam przejść hordy przeciwników, musimy zdobyć trzy symbole. O tym, jaką moc posiadać będzie robot – strzelający wiązką laserową, atakujący odbijającymi się kulami, miotaczem ognia, granatem lub mieczem – decyduje konfiguracja znajdziek. Jeśli ktoś ma upodobanie do konkretnej mocy, może zmienić znalezioną literkę, uderzając w nią. Robot towarzyszy nam przez pewien czas, zadaje obrażenia wchodząc w przeciwnika oraz atakując go wspomnianą bronią. Jednakże, przyjmując za wiele uderzeń, stracimy go. Warto sprawnie i szybko przechodzić pewne miejsca, co wymaga ogromnej zręczności, ponieważ zdublowanie mocy, czyli zdobycie kolejnych trzech liter przed utratą robota, daje naszemu bohaterowi specjalną zbroję, która doskonale się sprawdza w walce z bossami.
Shatterhand zachęca nie tylko wymagającą rozgrywką, ale też stroną wizualną. Nasz bohater, mając mnóstwo siły, nie został przedstawiony jako aż tak nadludzki i umięśniony heros, jak w wielu innych grach z kategorii „jeden na wszystkich”, mimo to dobrze wygląda, szczególnie w ruchu. Wszelkie levele są zróżnicowane, laboratoria odpowiednio przerażające, zaś większość pomieszczeń stylizowana jest mocno industrialne. Graficy nie tylko skoncentrowali się na stworzeniu przestrzeni, po której porusza się gracz, ale także zadbali o odpowiednie, dopasowane do koncepcji tła. Realistycznie jak na 8-bitowe realia wygląda także gra żywiołów. Ma się wrażenie, że ogień faktycznie płonie, a woda niemal namacalnie szumi. Do tego dochodzi świetna, energiczna muzyka. Najbardziej leży mi utwór z levelu pierwszego (Area A), choć przez większość „kariery” z Shatterhandem najczęściej go powtarzałam, nie znudził mi się ani trochę.
Warto wyruszyć na misję wraz z policjantem Stevem. Shatterhand stawia poprzeczkę wysoko, jednak daje ogrom satysfakcji z podjętego wysiłku. Każdy level jest na swój sposób charakterystyczny, wymaga cierpliwości i precyzji, ale także jest w swojej trudności uczciwy. Osoby, które nie poradzą sobie z przejściem kolejnych plansz z pewnością docenią piękną grafikę i angażujący soundtrack. Szkoda, że twórcy nigdy nie pokusili się o oficjalny sequel, mógłby cieszyć się podobnym zainteresowaniem co seria Mega Man.
Izabela „Prezesowa” Durma