Chyba po raz pierwszy wzięłam się za recenzję gry, przy której z niemal stuprocentową pewnością mogę założyć, że każdy, kto interesuje się tematyką elektronicznej rozrywki, musiał mieć z nią choć minimalną styczność. Przygody braci Mario i Luigiego, z naciskiem na tego pierwszego, są absolutnie kultowe, zaś gadżety z wąsatym hydraulikiem po ponad 35 latach od powstania tytułu, rozchodzą się jak świeże bułeczki. Oto krótka ocena Super Mario Bros., hitu Nintendo, który rozpoczął niekończącą się serię ratowania księżniczki z rąk Bowsera.
W wydanej w 1985 roku przez Nintendo produkcji wcielamy się w Mario, którego zadaniem jest odbicie ukochanej. W tym celu przemierza on krainę pełną chodzących grzybów, żółwi, czy choćby strzelających kwiatów wystających z rur. W niektórych etapach będzie musiał zejść w podziemia lub przepłynąć jakiś fragment. Przy końcu każdego ze światów czeka go wizyta w zamku, gdzie po pokonaniu wszystkich przeszkód dowie się od Toada, że to nie jest miejsce, którego szuka, a jego księżniczka musi znajdywać się w innym zamku.
Wspomniałam wyżej, że naszymi wrogami są chodzące grzyby, zwane Goomba. Tymczasem na planszy znajdujemy również inne grzybki, tym razem pomocne. Po zdobyciu powyższego o kolorach zbliżonych do uniformu Mario, nasz bohater urośnie, co da mu dodatkową szansę w razie ciosu – nie umrze od razu, ale na powrót stanie się niewielki. Z kolei zielony grzyb, dużo rzadziej dostępny, daje nam dodatkowe życie. Kiedy nasz Mario jest duży, w miejscu wybicia grzyba znajdziemy kwiat, dzięki któremu otrzyma możliwość strzelania ognistymi kulami.
Wydaje mi się, że w dużej mierze o atrakcyjności pierwszej części przygód Mariana świadczy spora liczba sekretów, na jakie można się natknąć. Wybijanie grzybka z życiem w nieznanym miejscu, możliwość wspięcia się po fasoli do nieba i uzyskanie bonusu, czy w końcu klasyka gatunku – przeniesienie się do innego świata, kiedy uda nam się przejść level ponad jego górnym pułapem. Wszystko to sprawia, że gra potrafi mocno rajcować. Poza wspomnianymi bajerami nasz bohater może także złapać gwiazdkę, która daje mu chwilową nieśmiertelność (utratę życia powoduje wówczas jedynie upadek w przepaść).
Zarówno w tytule gry, jak i we wstępie, jest mowa o braciach. Istotnie, produkcja Nintendo posiada opcję multiplayer. Każdy z braci niezależnie od siebie próbuje uratować księżniczkę, po utracie życia przez Mario gracz wciela się w Luigiego, z kolei po zgonie zielonego brata, wracamy do słynnego hydraulika i zaczynamy od miejsca, w którym padł. To ciekawy model rozgrywki, choć akurat w moim środowisku częściej grało się na zamianę przekazując sobie pada i ruszając na Bowsera Marianem.
Muzyka z przygód Mario to motyw znany praktycznie na całym świecie. Inne kawałki też były setki razy odgrywane na przeróżnych instrumentach i przedmiotach oraz remiksowane, mają absolutnie kultowy status. Podobnie sprawa się ma z budową leveli, gdyż jeszcze przed nastaniem serii Mario Maker fani tworzyli mody i przeróbki poziomów. Co tu dużo mówić, sfera audiowizualna to pierwsza klasa.
Super Mario Bros. to absolutny klasyk i nie zamierzam z tą tezą polemizować. Choć nigdy nie należał do moich ulubionych tytułów, trudno znaleźć w nim jakieś wady. W istocie rozgrywka jest przyjemna, sekrety nakręcają, a także jest na co popatrzeć. Wydaje mi się również, że to produkcja, która pozytywnie przeszła próbę czasu, także współcześnie potrafi sprawić dużo frajdy, ale i stanowi pewne wyzwanie, zwłaszcza na dalszych etapach gry.
Izabela „Prezesowa” Durma