Nigdy nie ukrywałem, że moja relacja z science fiction nie należy do łatwych. Dopiero od kilku lat daję temu gatunkowi szansę na różnych płaszczyznach – zwłaszcza literackiej, ale nie uchylam się również w sposób absolutny od gier w tym klimacie, co miało wcześniej miejsce. Przypadkowo w moje ręce wpadło klasyczne s-f na GBA – Sigma Star Saga – które okazało się pierwszą produkcją od długiego czasu, która do samego końca trzymała mnie przy sobie znakomicie napisaną fabułą.
W niedalekiej przyszłości Ziemię zaatakowała rasa kosmitów o nazwie Krill. Doprowadzili do wrzenia znajdujące się na naszej planecie oceany, przez co życie praktycznie wymarło. Główny bohater, Ian Recker, jest pilotem ziemskiego statku działającym pod przykryciem wśród kosmitów. Razem z towarzyszkami (Krillianką i ludzką kobietą) w wyniku najróżniejszych intryg swoich przełożonych natrafiają na spisek, który może zniszczyć obie rasy. Niemal każdy rozdział fabuły to ciekawy plot twist, a samych zakończeń naliczyłem cztery. Niektóre do zdobycia tylko w trybie New Game+.
Aż trudno uwierzyć, że tak dobrze napisany scenariusz miał być tłem dla głównego pomysłu autorów, czyli wymieszania dwóch odległych od siebie gatunków. Główna płaszczyzna produkcji to action RPG, w którym chodzimy po różnych planetach, przedzieramy się przez przeszkody i szukamy ulepszeń do naszych statków. Zamiast jednak randomowych potyczek, jak w klasycznym RPG-u, mamy krótkie plansze shmupowe! Wtedy przydzielany jest nam losowo jeden z kilku rodzajów okrętów kosmicznych, a my musimy ubić określoną liczbę przeciwników lub bossa. Z poległych wypadają kule doświadczenia, dzięki którym zyskujemy nowe poziomy wpływające na moc naszych statków.
Na wyjątkową uwagę w SSS zasługuje fakt, że wszystkie elementy mechaniczne osadzone są w sposób przekonujący w lore gry. Statki kosmitów to żywe istoty, które za pomocą pasożytów umieszczonych na ciałach Krillian mogą przyzywać swoich pilotów w sytuacjach zagrożenia, a każda nowa umiejętność przydatna podczas eksploracji map w trybie RPG-owym umiejscowiona jest w cywilizacyjnych realiach kosmitów.
Znakomicie wypada także oprawa audiowizualna. Produkcja używa bardzo dużej, niespotykanej na GBA rozdziałki, co może na początku przeszkadzać, ale człowiek szybko się do tego przyzwyczaja. Poszczególne planety i plansze są różnorodne oraz zawierają masę wzbogacających klimat szczegółów. Także momenty strzelankowe są wykonane z dbałością o każdy detal. Ścieżka dźwiękowa natomiast przywodzi na myśl jRPG-owe klasyki – często zdarzało się, że zostawałem w jakiejś lokacji tylko po to, by posłuchać jej tła.
Tak naprawdę jedyne wady, jakie widzę w tej produkcji, dotyczą elementów shmupowych. Mniejszy zarzut jest taki, że czasami trudno odróżnić tło, po którym można przelecieć, od przeszkód rozbijających nasz statek. Przede wszystkim jednak frajda z gry jest mocno okaleczana przez częstotliwość potyczek. Mapy do eksploracji są duże i trzeba się czasami sporo nachodzić, a to oznacza nową bitwę niemal co minutę. Na początku wygląda to świetnie, ale po kilku godzinach człowiek ma już serdecznie dość.
Gdyby zbalansowano losowe walki, Sigma Star Saga byłoby nieodkrytym szerzej diamentem, który polecić można każdemu miłośnikowi świetnych gier, niezależnie od preferowanego gatunku. W obecnej postaci tytuł ten powinien przypaść do gustu przede wszystkim miłośnikom szybkiej akcji, kosmicznej rozwałki i niekonwencjonalnych rozwiązań w action RPG-ach.
Michał „Michu” Wysocki