Panowie ze Square nie mieli pieniędzy, ponieważ ich tytuły nie uzyskiwały takiej sprzedaży, jakiej oczekiwali. Kiedy zastanawiali się nad zmianą branży, zaświtał im pewien pomysł. Stworzyli Final Fantasy, RPG-a, który miał być ich ostatnią fantazją i ratunkiem przed upadkiem. Okazało się jednak, że był to początek jednej z najważniejszych serii na niemal każdą platformę. Choć ta romantyczna historia okazała się klasyczną „urban legend”, nie zmienia faktu, iż marka stała się rozpoznawalna na całym świecie i przyniosła Square ogromne pieniądze. Moją ulubioną grą z całej serii jest zdecydowanie IX, jednak niedawno, dzięki PSP (nigdy nie miałam SNES-a), cofnęłam się o pięć części i sięgnęłam po Final Fantasy IV.
Walka dobra ze złem, w której pojawiają się liczne plot twisty, stanowi esencję jRPG-ów. Nie inaczej jest w omawianym FFIV. Naszym głównym grywalnym bohaterem jest Cecil, służbista i przydupas króla, równocześnie potężny woj. W czasie jednej z misji, którą wykonuje dla władcy, zostaje wybita niemal cała wioska. Cecil, mając krew na rękach, uświadamia sobie, że to nie są ideały, o które chciałby walczyć. Sprzeciwia się królowi, przez co otrzymuje karę, ma obowiązek rehabilitacji, więc musi wykonać kolejną misję wraz z kolegą z oddziału, Kainem (zbieżność imion z biblijnym bratobójcą jest co najmniej sugestywna). Cecil jednak pragnie ratować niewinnych i postanawia stanąć po drugiej strony barykady. Zadaniem gracza jest kierowanie nawróconym, dążącym do katharsis rycerzem i przywrócenie właściwego porządku świata przez odnalezienie i zabranie królowi pewnego wykradzionego wcześniej przezeń kryształu (kamień dający nadludzką moc i władzę, kto by się spodziewał?).
Fabuła jest bardzo ciekawa, zwłaszcza że wraz z jej rozwojem gracz poznaje coraz więcej szczegółów, nie będąc równocześnie przytłoczonym dziwnymi nazwami, niepotrzebnymi datami i innymi zbędnymi detalami. Standardowo gra podzielona jest na etapy przegadane, odbywające się w zamku oraz innych miejscowościach, a także te na mapie świata, gdzie czeka nas masa randomowych walk co kilka kroków. Tak jak i w całej serii, możemy wykorzystać to i wygrindować naszą postać, gdyż level przeciwników nie wzrasta wraz z naszym, ale raczej jest ten sam dla tych samych rywali w konkretnej szerokości geograficznej. Ci z kolei są ciekawie pomyślani i zaprojektowani, mają swoje specyficzne ataki, mocne strony oraz konkretne słabe punkty. Wielu z nich pojawi się także w kolejnych odsłonach dzieła pana Sakaguchiego.
Walki również są charakterystyczne dla późniejszych części serii. Może ten opis wydawać się z lekka ahistoryczny, w końcu to kolejne odsłony korzystały z rozwiązań poprzedników, jednak zdecydowana większość graczy lepiej kojarzy z pewnością dalsze przygody wymyślone przez twórców ze Square. Pojedynki odbywają się turowo, kolejność wykonywanych akcji zależy od napełnienia się paska staminy. Jak zwykle pojawiają się zarówno ataki fizyczne jak i magiczne, możliwość korzystania z przedmiotów, obrona postaci. Należy zwrócić uwagę na fakt, iż w odróżnieniu od poprzedników pojawia się w grze więcej klas postaci. Kiedy, przechodząc misję wymagającą chodzenia od Annasza do Kajfasza, napadał na mnie jakiś potwór niemal enty raz, bardzo doceniłam opcję automatycznej walki. AI wybiera proste rozwiązania na pokonanie wroga, zaś sam gracz nie ma poczucia bezsensu spowodowanego wydawaniem nieustannie tych samych komend. Co ważne, w każdej chwili, gdyby potyczka wymykała się spod kontroli, można z powrotem objąć panowanie nad drużyną.
Grafika jest bardzo ładna. Może to czepialstwo, ale trochę irytowały mnie postaci, które nigdzie nie szły, ale dreptały w miejscu. Poza tym to naprawdę wysoki poziom pixel artu, zarówno w sekcjach miejskich, jak i na mapie świata. Kiedy ważne postaci zabierają głos, ich twarz ukazuje się obok tekstu. Zamek i wszelkie inne miejsca są dokładnie oddane. Nieco razi fakt, że nasi przeciwnicy w czasie walki wydają się być naklejeni na tło, ale zwykle nie zwraca to aż takiej uwagi. Niektóre postacie, nieodgrywające ważnej roli w fabule, są powtarzalne i wyglądają identycznie, ale komu to przeszkadza? Nie widziałam oryginału na SNES-ie, natomiast wersja z PSP nie została, jak przypuszczam, na siłę poprawiona i sprawia wrażenie przyjemnej, oldschoolowej produkcji. Muzyka… jest. Prawdę powiedziawszy, żaden z utworów na dłużej mi w pamięci nie utkwił, ale też nie miałam poczucia irytacji przy którymś z kawałków.
Final Fantasy IV jest pozycją obowiązkową dla fanów serii. Zapewni sporo godzin rozgrywki i rozrywki, fabuła, choć oklepana, potrafi zainteresować, ważne postaci są charakterystyczne na tyle, że kibicujemy im, do tego nagłe zwroty akcji, dzięki którym nie możemy stwierdzić nic na pewno, dopóki nie ukończymy gry. System walki wygląda dobrze, grindowanie nie nuży, koneserzy mogą wrócić do gry na SNES-ie, zaś nieposiadający tej maszynki mogą skorzystać z PSP, PSX-a, NDS-a, PeCeta, a nawet telefonu.
Izabela „Prezesowa” Durma