Kilkukrotnie na łamach Retrobiblioteki pisałam, że Konami to marka sama w sobie. Wszystko, czego się na NES-ie dotknęli, zamieniali w złoto. Pewnie ktoś może się ze mną nie zgodzić, gdy taka czy inna gra komuś nie podejdzie, ale nie można Japończykom odmówić świetnych pomysłów, starań i wychodzenia z patentu sprzedaży ciągle tego samego produktu. Warto na poparcie tej tezy omówić wydane przez nich w 1987 r. The Goonies II.
Pierwsza część gry powstała na kanwie filmu, natomiast dwójeczka to zupełnie inna historia. Rodzina Fratellies porywa członków młodzieżowej ekipy oraz syrenę Annę. Mają co do nich bardzo niecne zamiary, jednak na wolności pozostał Mike, w którego przyjdzie nam się wcielić. Krążąc po różnych levelach, wliczając w to wszelkiej maści jaskinie, w tym także lodowe, oraz masę miejsc znajdujących się za zamkniętymi drzwiami, musimy odnaleźć nasze zguby, by sprawiedliwości stało się zadość i „ci źli” trafili do paki.
Tym, co zwraca uwagę, jest zróżnicowanie gatunkowe. Na pierwszy rzut oka wydaje się, że mamy do czynienia ze zwykłą platformówką. Nasz bohater skacze w różne miejsca, wspina się po drabinie, załatwia stale respawnujących się przeciwników swoim jojo, a z czasem i lepszą bronią, choćby bumerangiem. Zmienia się to, kiedy wchodzimy do drzwi znajdujących się na planszach. Wówczas czeka nas widok pierwszoosobowy, znany z wszelkiej maści NES-owych przygodówek point and click oraz sekwencji w lochach rodem z Dungeons & Dragons. Czasem będzie to faktycznie wejście w jakieś miejsce, pogadanie z kim trzeba lub zebranie przedmiotów, później zaś trzeba będzie wskazywać kierunek dalszej drogi naszemu Mike`owi. Oprócz przydatnych itemków znajdujemy także pewne łamigłówki, jak choćby wtedy, gdy musimy kilka razy uderzyć gościa, by oddał nam klucz, ale też typka wyglądającego niczym postać z Marvela, który uzdrowi naszego bohatera.
Zważywszy na sporo elementów związanych ze skakaniem i doskakiwaniem należy naprawdę pochwalić sterowanie. Rzadko się zdarza to, co jest prawdziwą udręką podobnych tytułów, czyli niemal zderzanie się ze ścianą i utrata życia, często po całej serii długich sekwencji. Natomiast zaznaczyć trzeba, że w grze łatwo się zgubić. Niby mamy mapkę, ale wydaje się za mało intuicyjna. Trzeba spędzić sporo czasu z The Goonies II, aby poruszać się po tym świecie bez problemu. Pewnie niektórzy gracze uznają za atut spory i otwarty świat, jednak początkującym może przysporzyć sporo problemów.
Grafika może nie jest zniewalająca, choć musimy pamiętać, że to końcówka lat 80., ale jednak twórcy postarali się o to, by każda plansza nie wyglądała tak samo. Inne kolory, pomieszczenia trochę bez ładu i składu, jednak tło w każdym miejscu wygląda inaczej. Dokładnie zostali odwzorowani nasi przeciwnicy. Świetnie prezentują się morsy, ptaki, pająki, zaś Eskimosi kojarzą się z dorosłą (większą) wersją bohaterów znanych z Ice Climber.
Muzyczka i inne dźwięki są niekoniecznie zapamiętywalne. Za to na plus należy zaliczyć fakt, iż ogólny ton zależy od miejsca, gdzie się znajdujemy. Kiedy wkraczamy do ciemnych jaskiń, utwory są bardziej mroczne. Przemierzanie labiryntów to taka raczej popierdółka. Reszta odgłosów wydaje się mocno adekwatna do tego, co w danym momencie robi nasz chłopaczek, jednak należy zauważyć, że część z nich bywa mocno przerysowana.
The Goonies II jest dość ciekawą pozycją i na pewno nie tytułem na jeden wieczór. A przynajmniej do czasu, kiedy już na dobre poznamy jej wszystkie tajniki, których jest co niemiara. Nawet jeśli nie oglądało się filmu, akcja raczej dzieje się po wydarzeniach znanych z ekranu, a w praktyce jego znajomość nie jest w ogóle potrzebna. Dla fanów NES-a obowiązek, szczególnie gdy dochodzi do takiego połączenia gatunków, które równocześnie nie jest przerostem formy nad treścią.
Izabela „Prezesowa” Durma
le\/elach – poziomach, planszach
respawnujących – pojawiających, odradzających
itemków – przedmiotów, rzeczy
Ogólnie recenzja fajna, ale te obce wtrącenia mi się zupełnie nie podobają, tym bardziej że da się je prosto zastąpić.
Pierwsze też na co zwróciłem uwagę patrząc na zrzuty to sposób rysowania postaci charakterystyczny dla starszych famicomowych gier, taki bez czarnej obwódki i cieniowania, po prostu same różnokolorowe plamy. Gra jest z 1987, gdzie taki styl jeszcze dominował, ale później mocno się to zmieni.
Dziękuję za komentarz! Faktycznie, używam czasem w reckach tych określeń, w sumie „levelu” najczęściej, by uniknąć dalszych powtórzeń, ale skoro może to irytować w czasie czytania, postaram się je ograniczyć. Zachęcam do dalszego śledzenia strony 🙂