Uczciwie przyznam, że odzwyczaiłem się od bardzo wysokiego poziomu trudności w beat ’em upach. Coś, co dla Game Boy’a lub jego następcy, a zwłaszcza NES-a, było standardem, u mnie wywołuje jedynie frustrację i chęć wyrzucenia gry do śmieci. Prawie stało się tak z opisywanym dziś mordobiciem. Na szczęście, nauczony doświadczeniem, postanowiłem podjąć decyzję dopiero po pół godzinie gry. Dobrze zrobiłem, bo nawet nie wiem, kiedy X-Men: Mutant Wars tak mnie wciągnęło.
Fabuła tej króciutkiej produkcji (całość można przejść w godzinę) jest, można by powiedzieć, generyczna dla historii o mutantach. Magneto znów coś kombinuje, Ziemię ponownie atakują cyborgi, potwory i źli mutanci, a nasi bohaterowie jeszcze raz muszą ją ratować. Fragmenty akcji przerywane są przez całkiem ładnie namalowane plansze ze wstawkami fabularnymi, dialogi toczą się również pomiędzy postaciami na mapie. Jak nietrudno się domyślić, na naszej drodze stanie szereg znanych złoli, z Szablozębnym na czele.
Jak wspominałem na początku, grę cechuje doprowadzający do szału poziom trudności. Na relatywnie krótkich planszach (które mogą się rozwidlać – w odgałęzieniach najczęściej są poukrywane przedmioty) nieustannie pojawiają się przeciwnicy, z czego część jest pełzająca i latająca. Oznacza to, że przy dość topornym sterowaniu będziemy obrywać praktycznie nieustannie. Do wyboru mamy pięć postaci, przy czym jedynie Wolverine posiada szereg ciosów charakterystycznych dla bijatyk, reszta (Storm, Cyclops, Iceman, Gambit) może w zasadzie używać tylko podstawowego ciosu i zmiany jego kierunku. Ataki specjalne wykorzystują energię (nazywaną tutaj XP), która regeneruje się bardzo wolno. Zazwyczaj więc po jej wykorzystaniu, postać nie nadaje się już do niczego. Zdecydowanym plusem omawianej produkcji jest natomiast tempo rozgrywki. Jeśli bardzo chcemy, większość plansz możemy umiejętnie przebiec, wchodząc tylko w okazjonalne interakcje z przeciwnikami. Zaletą są także dobrze wyważone (choć krytycy są tutaj innego zdania) starcia z bossami. Oprócz trybu fabularnego X-Men: Mutant Wars oferuje również możliwość walki z poszczególnymi bossami z poziomu menu.
Graficznie tytuł niewiele odbiega od innych wydanych na tę konsolę. Postacie, choć narysowane przy bardzo małej liczbie kolorów, przypominają swoje pierwowzory, a plansze cechuje zadziwiająca jak na taką produkcję dbałość o detale. Podobały mi się także wspomniane plansze fabularne oraz czcionka użyta w dialogach. Choć za większość swoich elementów produkcja zbiera baty, dosyć często chwali się ją za charakterystyczny i dobrze dobrany soundtrack.
X-Men: Mutant Wars cierpi na podstawową bolączkę większości beat ’em upów swojego pokolenia – toporne sterowanie. Gdyby poprawić zdolność poruszania się postaci na mapie i nieco ucywilizować zachowania przeciwników, wyszłaby z tego bardzo dobra produkcja. Na tę chwilę jest to jednak tytuł wyłącznie dla fanatyków tego gatunku lub miłośników komiksów, na bazie których powstał.
Michał „Michu” Wysocki