Kiedy mój ojciec kupił PlayStation, jednym z tytułów startowych, jakie mieliśmy, była jakaś kosmiczna strzelanina, której tytułu nie pamiętam, zaś zasad nigdy nie opanowałam, nawet nie chciało mi się wracać do tego cholerstwa. Wzięło mnie na to wspomnienie, kiedy pierwszy raz odpaliłam Destination Earthstar. Nim zaczęło się tu cokolwiek dziać, otaczał mnie pewien chaos, a przecież to zwykła gra na NES-a, a nie jakiś rozbudowany RTS na PC-ta. Zapraszam zatem do zapoznania się z produkcją Acclaim wydaną w 1990 r., choć zdecydowanie na własną odpowiedzialność.
Prawdopodobnie bez względu na wyznawaną wiarę, w naszym kręgu kulturowym znana jest historia Mojżesza ratującego lud z niewoli egipskiej. W Destination Earthstar stykamy się z podobną konwencją. Ludzie zostają niewolnikami kosmitów, z czasem im to nawet zaczyna pasować, jednak grupa śmiałków postanawia odzyskać wolność. Wybierają swojego przywódcę, który rusza w podróż międzyplanetarną, aby odszukać Ziemię i móc na nowo na niej zamieszkać. Podróż będzie dość długa, ponieważ przyjdzie nam przemierzyć osiem różnych planet, by powrócić do miejsca życia przodków.
W zasadzie gra dzieli się na dwa tryby. Pierwszy to takie latanie i widok niejako z kabiny. Po lewej stronie ekranu mamy radar, który wskazuje nam naszych rywali. Od razu zaznaczę, że początkowo jest mało intuicyjny i nieczytelny, dopiero po dłuższej posiadówce da się cokolwiek sensownego z niego wyczytać. Drugi tryb z kolei prezentuje się niczym standardowa, choć jakościowo średnia, kosmiczna strzelanka. Jej cechą charakterystyczną jest fakt, iż oprócz innych ustrojstw w kosmosie musimy sobie stale torować drogę do lotu, ponieważ najzwyczajniej w świecie stykamy się ze ścianą.
Tym, co należy uznać za zaletę rozgrywki jest jej długość. Nie jest to jeden z tytułów, który opanujemy szybko, przejdziemy w kwadrans i ciśniemy w kąt. Z drugiej jednak strony ochota na to ostatnie przychodzi dość szybko, gdyż po prawdzie gra niewiele nam oferuje. Levele różnią się od siebie wyglądem, ale reszta wydaje się pozostawać bez zmian. Robienie sobie przejścia, strzelanie do stateczków, kolejna plansza, kolejna ściana i kolejne stateczki. To zdecydowanie za mało.
Już co nieco o wyglądzie padło, ale jeszcze doprecyzuję. Levele takie sobie, za to animacja naszego statku podczas cut scenki wygląda naprawdę świetnie. Etap, kiedy mamy przed sobą zaledwie radar wygląda lepiej niż się sprawuje, zatem też na plus. Na muzykę warto spuścić zasłonę milczenia. Nic ciekawego sobą nie oferuje, praktycznie żaden kawałek nie jest zapamiętywalny, dość powiedzieć, że niedawno skończyłam grać, a mimo to nic nie przychodzi mi do głowy. No dobrze, zapamiętacie zapewne utwór z planszy z radarem, ponieważ będzie Was niesamowicie irytować.
Destination Earthstar na dłuższą metę jest bardzo nudna. W związku z tym polecam ją tylko fanom strzelanek kosmicznych jako gatunku lub sympatykom kosmosu w ogóle. O ile mnie odstręczył radar, na którym niemal niczego nie wyczytałam, tak już ktoś bardziej obrotny mógłby cieszyć się z próby wprowadzenia jako takiego realizmu. Nie wiem, strzelanie do spadających elementów planszy nie należało do najciekawszych zajęć, zatem trudno mi ocenić grę pozytywnie.
Izabela „Prezesowa” Durma