Swego czasu, również w naszej rodzimej telewizji, można było oglądać „przemyślenia” dwóch amerykańskich nastolatków, tytułowych Beavisa oraz Butt-heada. Dorastający chłopcy zwykli spędzać swój czas przed telewizorem i komentować to, co oglądali, głównie w kontekście muzycznym. Wiele kreskówek kierowanych raczej do dojrzałych odbiorców z czasem doczekało się egranizacji, że wspomnę tylko o wydawanych do dziś nowych częściach South Parku. Tymczasem gwiazdy MTV dostały swoją szansę na SNES-ie (1994 r., Radical Entertainment), a czy ją do końca wykorzystały, to już kwestia sporna.
O co zasadniczo chodzi? Fabuła jest miałka i raczej mało przekonująca, ponieważ nasi bohaterowie chcą dostać bilety na koncert zespołu Gwar. No, nie jest to w końcu tak mocno eksploatowany wątek ratowania świata, jednak w połączeniu z nie do końca przejmującym gameplay`em nie wydaje się wystarczający. W każdym razie, w tym celu mamy do przemierzenia kilka leveli, znacząco różniących się od siebie. Gra nie jest długa, jednak pozwala na korzystanie z passwordów. Na pewno należy podkreślić ich komiczny element, ponieważ składają się z onomatopei ich śmiechu i dziwnych dźwięków, jakie wydają.
W Beavis and Butt-Head wcielamy się w jednego z głównych bohaterów lub w obydwu w przypadku opcji multiplayer. Nasza gra polega na ciągłym kroczeniu w prawo i załatwianiu przeciwników, którzy się napatoczą. Nie ma tutaj jakiejś poważnej przemocy, gdyż uderzeni przechodnie uciekną lub na chwilę upadną, zero rozlewu krwi czy innych ran. Przemierzać będziemy kilka lokacji, m.in. szkołę, podwórko, coś na wzór centrum handlowego czy szpital. Wszędzie prócz chodzących i naskakujących na nas przeciwników, znajdą się także przedmioty, mogące zrobić nam krzywdę. Dlatego też należy być czujnym i chodzić bliżej środka ekranu.
No właśnie, czuć, że nasze postępowanie nie ma większego celu, zaś sama gra jest średnio rajcująca. Zbieramy z ziemi odpowiedni oręż, czasem jest to pistolet na wodę, innym razem coś w rodzaju rękawicy bokserskiej na kiju. Wystarczy raz uderzyć przeciwnika, by zaczął zwiewać. O tym jak się jeszcze trzymamy informuje nas pasek życia u góry ekranu. W skład interfejsu wchodzi także ilość żyć oraz broń, którą posiadamy i jej amunicja. Warto podkreślić i docenić, że zwykle nasz ekwipunek koresponduje z levelem, w którym się znajdujemy. To pozwala na dostrzeżenie przynajmniej jakiejś zależności w tym dość nietypowym tytule. Raz na jakiś czas czeka nas także walka z kimś w rodzaju mini bossa, w tym z pielęgniarką atakująca nas swoim zadkiem. Wówczas u dołu ekranu obserwujemy osobny pasek zdrowia i dopiero wyzerowanie tegoż prowadzi nas do dalszego etapu gry. Po przejściu każdego z leveli czeka nas dość prosty bonus, w którym wyłapujemy jedzenie na wędkę i unikamy zlatującego z góry ekranu syfu. Nic szczególnego, ale zawsze to jakiś dodatkowy element.
Graficznie jak na możliwości SNES-a wygląda to średnio. Główni bohaterowie są wiernie oddani, ale o to nie było trudno przez wzgląd na miejsce, w którym się znajdują ich pierwowzory. Na pewno na plus należy wskazać fakt, iż w zasadzie poruszamy się ruchem jednostronnym, jednak wiele elementów tła jest także w użyciu. Wszelkie leżące przedmioty podnosimy kucając po nie, chłopcy przebiegający przez szpital mają maseczki odkażające, innym razem skaczemy po linkach z praniem, chcąc wkroczyć na dach budynku.
Muzyka raczej nie zachwyca. Jest to niby jakiś pseudo rock, więc może za szybko się wypowiedziałam, jednak zdaje się nie pasować do gry. Na pewno za to dobrze sprawdzają się dziwne dźwięki wydawane przez naszych bohaterów. Są to zwykle odgłosy śmiechu, wskazującego na niewysoki iloraz inteligencji, względnie jakieś podciąganie nosem i lizanie. W końcu nasza grywalna postać w grze jak najbardziej może języka używać.
Beavis and Butt-Head nie jest grą fenomenalną, ale ma swój wariacki klimat, w stylu Jackass. Tytuł niewiele ma wspólnego z muzyką jako taką, chyba tylko pretekst wyruszenia w przygodę zawiera ten motyw. Na pewno warto docenić opcję passwordów i fakt, iż całość i tak nie jest specjalnie długa. Dlatego też nie feruję wyroków i stawiam sprawę otwartą – jak spróbujecie, zbyt wiele czasu nie zmarnujecie, a kto wie, może akurat przypadnie Wam do gustu?
Izabela „Prezesowa” Durma