Najtrudniej pisać na tematy, które wszyscy znają. Teoretycznie nie powinno sprawiać to problemu, w końcu pomija się szerszy kontekst i niemal każde odwołanie jest odczytywane, ale też trudno wskazać na coś nowego, oryginalnego, czego nikt wcześniej nie ujął w swoim tekście. Mimo tych niełatwych okoliczności, postanowiłam przedstawić na Retrobibliotece grę niemal kultową, bo choć popularnością bije ją poprzednik, tak już w wielu różnych rankingach, jak choćby przygotowanym przez redakcję Retro Gamera, mamy do czynienia z najlepszą grą na konsolę NES. Oto szczyt, jaki osiągnęła ta konsolka, czyli Super Mario Bros. 3 od Nintendo.
Sama rozgrywka przypomina mocno jedynkę, ale jest zdecydowanie bardziej rozbudowana, zarówno pod względem power upów, jak i samych zmagań z przeciwnikami. Na trasie naszego Mario ponownie staną słynne grzybki i żółwie czy wystające z rur strzelające rosiczki, ale tym razem będziemy mieć więcej sposobów na ich utylizację. Oczywiście znów zaczynamy jako malutki hydraulik, zaś nasz wzrost spowoduje bliższe spotkanie z grzybkiem, a po zgarnięciu kwiatka dostaniemy strzelanie. Shigeru Miyamoto, główny twórca tytułu, poszedł o krok dalej. Nasz protagonista może przybierać stroje zwierząt i korzystać z różnych udogodnień, zdobywając listek zmienia się w szopa i może uderzać ogonem, a także latać. Na dalszych etapach może też przebrać się za żabę, czy za „młotkowego”, a więc naprawdę doszło sporo nowości.
Oprócz tradycyjnej rozgrywki na mapie świata (wygląda jak ta z Wacky Races lub mapa bonusów z Banana Prince) znajdują się również bajery, które dają nam wymierne korzyści. Możemy rozegrać partyjkę memory, gdzie połączone pary dostaną się w nasze ręce (monety, dodatkowe życia, itp.), próbujemy trzema pociągnięciami a la jednoręki bandyta sprawić, by kwiatek, grzybek lub gwiazdka stworzyły całość z trzech elementów składowych, otrzymujemy prezent z jednego z trzech kufrów, czy choćby walczymy z żółwiem bumerangistą, którego pokonanie wiąże się z otrzymaniem kolejnych udogodnień.
Ciekawie prezentują się bossowie. Tym razem nie tylko Bowser stanie na naszej drodze, ale i jego pobratymcy. Co ważne, ponownie wszystkie pojedynki są dobrze zbalansowane. Nawet jeśli w drodze do księżniczki „jestem w innym zamku” Peach stracimy nasz rozmiar i przyjdzie nam mierzyć się z przeciwnikiem jako mały Mario, możemy bez problemu dać radę antagonistom. W ogóle można to powiedzieć też o całej grze – nie jest tak, jak w niektórych tytułach, gdzie utrata konkretnego power upa niemal uniemożliwia dalszą zabawę, ewentualnie zmienia ją w męczarnie.
Tak jak w pierwszej części, możemy odwiedzać różne rury, w końcu jesteśmy hydraulikiem. Tym razem jednak musimy być bardziej czujni. Wiele z nich znajduje się poza widokiem planszy, trzeba będzie wybić sobie odskocznię lub podlecieć w przebraniu szopa. W grze jest cała masa sekretów, ciekawe są zwłaszcza te mniej oczywiste. Zwykle znajdywać w nich będziemy monety, ale także przejścia, które skrócą nam dany level.
Pod względem graficznym jest fenomenalnie. Każdy świat to nowa mapka, a śmieszne dialogi i sytuacje są dokładnie zanimowane – rozbroił mnie król zmieniony w psa, który nie rozumiejąc dramatyzmu rozmowy Maria i Toada zaczął się drapać łapą za uchem. Dodatkowo, gdy korzystamy z mini gierek, widzimy dokładniejszą sylwetkę protagonisty. Z kolei muzyka nie tylko wprowadza nowe kawałki, ale też remiksy znane z jedynki, np. poziomów z podziemi. Pierwsza klasa.
Znam gry na NES-a, które sprawiają mi więcej frajdy, ale równocześnie trudno mi stawiać którąś z nich w opozycji do omawianego szpila. Faktycznie, Super Mario Bros. 3 ma wszystko, by dzierżyć insygnia królewskie. To nie tylko ulepszona formuła części pierwszej, ale gra zdecydowanie bardziej rozbudowana i ulepszona. Udowadniająca, że mając w ręku mocną markę, można ją wzmacniać, a nie tylko cieszyć się zarobkami i odrywaniem kuponów. Każdy fan platformówek powinien się z tytułem zapoznać, choć zgaduję, że zrobił to już dawno temu.
Izabela „Prezesowa” Durma
Jestem chyba jednym z niewielu, który nie lubi tej gry, wręcz jej nie znosi XD. Uwielbiam SMB i SMB2j, nie mam nic przeciwko SMB2, ale SMB3 mi nie pasuje i już. Do tego stopnia, że wolę bootlegowe SMW (i prawdziwe ze SNESa też). Jakoś nie wiem czemu, czy to przez grafikę, która wydaje mi się wyprana ze wszystkich kolorów i jakaś taka przez to blada i nieciekawa, tak samo nigdy nie byłem fanem zmiany koloru konturu gdy mario ma kwiatka (robi się wtedy czerwony). A może to inna mechanika od SMB (wiem w world też jest inna, ale tam jakoś to mi za bardzo nie przeszkadza), czy te zawsze uciekające grzybki – w SMB i SMW zawsze leciały na prawo, tu nie. Zaś co do latania, to z jednej strony w SMB3 jest ono łatwiejsze, ale bardziej ograniczone (bo mamy se jakiś tam pasek), z drugiej w SMW trudniej je ogarnąć, ale jak się ogarnie to można latać jak się umie. Muzycznie jest w sumie ok, choć znów nie jestem fanem tej przeróbki muzyki podziemia. Do tego nie zgadzam się ze stwierdzeniem że to najbardziej rozwinięta technicznie gra na NESa, choć możliwe, że jest jedną z gier która ma najwięcej różnych poziomów. No i te błędy przy przesuwaniu ekranu, wiem to było spowodowane ograniczoną pamięcią i to był jakby mus gdy chciano zrobić przesuwanie we wszystkie strony, ale jakoś tak w SMB3 razi to najbardziej, nawet w porównaniu do gier które radziły sobie z tym gorzej… Np podobne w stylu Kirby nie razi mnie już wcale, i graficznie ma więcej nasyconych kolorów i tła ma bardziej różnorodne i dopracowane, a te błędy przewijania jakoś tam się lepiej gubią.
Dobra to sobie ponarzekałem jak zwykle, choć szczerze to nie wiem co w tym SMB3 jest takiego że ludzie tak je uwielbiają.