Nie tak dawno, bo zaledwie kilka lat temu, zapanowała pewna moda na korzystanie z gier poprzez social media. Kiedy portal Nasza Klasa chylił się ku upadkowi, kolejnym argumentem za Facebookiem była możliwość rozgrywania darmowych gier multiplayer z naszymi znajomymi. Sama wiem o przypadkach, kiedy ktoś podawał swój login i hasło, by inna osoba mogła zalogować się i nakarmić wirtualne zwierzaki lub podlać trawę. No właśnie… farma! Choć niewątpliwie prawdziwa praca w polu jest ciężka i wymagająca, sterowanie rolnikiem zza ekranu okazuje się już dużo ciekawsze. Z większych pozycji wydanych w tym klimacie, dużo szumu zrobił PSX-owy Harvest Moon. To właśnie on stał się inspiracją dla twórcy gry, którą pragnę dzisiaj przedstawić.
Stardew Valley powstał w 2016 roku, pierwotnie wydany na PC, z czasem także na inne konsolach i urządzeniach mobilnych. To sandboksowe RPG w klimacie farmerskim, gdzie oprócz podlewania roślinek i szeroko pojętego craftingu, wykonujemy questy związane z naszym wiejskim, sielskim życiem. Tym, co jest bardzo pozytywnie zaskakujące jest fakt, że twórcą tytułu okazuje się być jeden człowiek! Eric Barone ukończył informatykę i latami tworzył grę, przy ogromnym wsparciu swojej dziewczyny. Ta historia opisana jest szerzej w książce Krew, pot i piksele Jasona Schreiera, którą przy okazji gorąco polecam. Barone to nie jest znowu jakiś fenomen, w dobie fascynacji grami indie coraz więcej tytułów powstaje w zaciszu domowym/małym studiu, jednak omawiana pozycja zyskała sukces na wielką skalę, co zresztą nie dziwi, gdyż gra jest świetna.
Co nam ona oferuje? Na początek tworzymy postać, wpisujemy jej dane, nazwę naszej wspaniałej farmy, wprowadzamy cechy zewnętrzne. Zaraz potem twórca serwuje nam całkiem niezłe intro. Okazuje się, że jesteśmy stereotypowym karierowiczem, który wiedzie życie w korpo (zapewne w młodym, dynamicznym zespole). Otrzymujemy jednak list od dziadka, gdzie znajduje się informacja o spadku. Jest nim niewielka działka, jaką mamy zająć, gdy uznamy, że dotychczasowe życie nie spełnia naszych oczekiwań. Jak nietrudno zgadnąć, przejmujemy ster nad postacią właśnie w takim punkcie jej życia. Kiedy przechodzimy do części grywalnej, nie spotkamy zbyt dużych problemów, ponieważ pojawiają nam się coraz to nowe instrukcje każdego dnia. Wśród nich są także mini questy, które stanowią konkretny tutorial przed rozgrywką. A to mamy powitać sąsiadów, a to zasadzić jakieś nowe nasionka… Czuć, że nie ma żadnego pośpiechu i rzeczywiście Stardew Valley oferuje dużą swobodę w podejmowaniu działań.
Stworzona przez nas postać ma swoje potrzeby i statystyki. Konkretne działania wywołują zmęczenie, które śledzimy dzięki paskowi energii. Gdy spadnie do niskiego poziomu, warto pójść spać. Można także sięgnąć po jakiś itemek, aby się uzdrowić albo ożywić. Rozmowy i wykonywanie questów dla naszych znajomych również nie pozostają bez skutków. Zyskujemy nimi sympatię i możemy nawet w dalszej konsekwencji wziąć z kimś ślub (elementy simsopodobne zawsze mile widziane). Często zadania są w stylu „przynieś, podaj, pozamiataj”, złów rybkę, załatw mi zioła, bo chcę sprankować ojca (autentyk).
Nie wiem, co takiego mają w sobie gry farmerskie, ale Stardew Valley mocno uzależnia. Choć już dawno powinno się skończyć rozgrywkę, stale ma się ochotę rozbić jeszcze jeden kamień, posadzić jeszcze jedno nasionko, czy pogadać z jeszcze jednym wieśniakiem. Im więcej działamy na własnym podwórku, tym więcej zarabiamy. Za hajs z gospodarstwa baluj! Ciężko zarobioną mamonę wydajemy w lokalnych sklepach, aptece. Możemy nabyć wyposażenie (prawie jak w Ikei!), kupić jedzenie, przedmioty potrzebne do pracy, z czasem także zwierzątka. W ogóle jakość i możliwość eksploracji wzrastają wraz z rozwojem naszego życia towarzyskiego. To nie Gothic lub Fable, gdzie wejdziemy do każdego domu i plądrujemy go, kiedy gospodarz nie widzi. Tutaj owszem, do chatki można się wbić, ale już do pokoju postaci tylko po bliższej znajomości.
Grafika w grze to jeden z najlepszych pixel artów, jakie kiedykolwiek widziałam. Jest kolorowo, dokładnie, zachwycają i postaci, i zwierzątka, które występują. Widać, że to styl grafiki, która sprawdza się zawsze, jeżeli jest dobrze zrealizowany. Melodie też wypadają nieźle. Jest przyjemnie, zdecydowanie ma się poczucie sielskiego, radosnego życia, skąpanego słońcem/deszczem (jest zmiana pogody!). Pan Barone stworzył prawdziwe arcydzieło. I choć on sam nie może już patrzeć ani na swoje dziecko, ani na podobne gry, uradował miliony graczy na całym świecie.
Jeżeli macie dużo czasu, polecam gorąco. Jeśli mało, raczej odradzam, by nie ucierpiały rodzina i obowiązki. To tytuł, który wciąga na godziny, ciężko się oderwać, a grając scustomizowaną postacią sami czujemy, że to my zbieramy drewno i sadzimy nasionka, przy czym klikanie jest mniej męczące niż wykonywanie tych czynności w realu. Im dalej tym lepiej, szczególnie że w odróżnieniu od wspomnianych gierek na Fejsie, nie musimy podlewać kwiatów o określonej godzinie kilka razy dziennie, ale uruchamiamy grę wtedy, gdy nam się podoba. Choć i tak będzie to bardzo częste…
Izabela „Prezesowa” Durma