Choć współcześnie westerny nie cieszą się już taką popularnością jak choćby w wieku ubiegłym, kiedy to do kina na filmy ruszały masy ludzi z różnych warstw społecznych, w przemyśle gier wideo ów klimat ma się dobrze. Dość powiedzieć o ogromnym sukcesie obydwu części Red Dead Redemption od Rockstara czy całkiem porządnych polskich próbach z Call of Juarez. Na starszych konsolkach również znajdziemy tytuły akcji osadzone na Dzikim Zachodzie, z czego warto szerzej omówić choćby Gun Smoke, dzieło Capcomu wydane w 1998 roku.
Naszym protagonistą jest kowboj Billy. Ów łowca nagród ma za zadanie oczyścić miasto z grupy złoczyńców zwanej Wingates. W tym celu przemierza miejscowość i jej rubieże, łoi przeciwników, zdobywa lepszy ekwipunek oraz prowadzi handel z okolicznymi mieszkańcami, jawnie wspierającymi chłopa w jego akcji. Może nie jest on znowu taki dobry i empatyczny, w końcu za każdą głowę otrzymuje określoną sumę pieniędzy, niemniej obywatele Hicksville sami by sobie nie poradzili.
Słyszeliście pewnie nieraz, że czasem osoby bohaterskie lub osiągające jakiekolwiek inne sukcesy w różnych dziedzinach nazywa się niezatrzymanymi. To samo można powiedzieć o naszej głównej postaci. Cały czas porusza się przed siebie (możemy się z lekka cofać, ale obraz goni), zaś my musimy lawirować między przeszkodami, zestrzeliwać pojawiających się zewsząd wrogów, dokonywać zakupów u lokalnych handlarzy (stojących często w samym środku walki, a co tam!) oraz rozbijać beczki, by uzyskać ulepszenia. Zabici wrogowie często upuszczają pieniądze (czyżby prototyp GTA?), za które nabywamy broń, dodatkowe życia czy choćby… konia! W niektórych miejscach plansz lub za odpowiednią dopłatą, możemy dosiąść wierzchowca, który znacznie usprawni nasze walki ze stałymi bywalcami saloonów.
Jak już o znajdźkach wspomniano, warto je jeszcze króciutko omówić. Koń nie tylko pełni funkcję kosmetyczną, ale i ochronną. Gun Smoke to gra one hit one kill, jednak posiadanie zwierzaka pozwala na przyjęcie na siebie aż trzech strzałów. W beczkach znajdziemy także buty, dzięki czemu nasz rewolwerowiec będzie poruszać się szybciej i zgrabniej. Z kolei karabiny dają nam większy zasięg naszego strzału, ilość naboi jest na szczęście nieograniczona. Warto czekać na zgarnięcie dodatkowego życia, jednak trafia się ono zdecydowanie rzadziej. Ciekawe, że w grze pojawia się podobny zabieg jak w Adventure Island, gdzie wśród fajnych łupów znajdziemy też przedmioty utrudniające życie – np. czaszka bydła obniża zdolności naszego bohatera.
Żeby była jasność, nasza gra nie polega na zwykłym nawalaniu we wrogów, którzy z radością wskakują pod lufę. Wraz z rozwojem fabuły pojawiają się coraz trudniejsi przeciwnicy, różniący się od siebie aparycją, a przede wszystkim kolorem wdzianka. Zieloni to ci, którzy padną po strzale i choć jest ich na pęczki, nie sprawiają większych kłopotów. Czerwoni będą w nas rzucać czymś, co wygląda jak petarda i potrzebują więcej strzałów na klatę, by zakończyć żywot. Niebiescy z kolei podskakują (dosłownie i w przenośni), przez co są trudniejsi do trafienia. To tylko przekrój z początkowych leveli, później pojawią się wrogowie w zmieszanych barwach i coraz bardziej różnorodnym ekwipunkiem. Będziemy także opowiadać się po stronie amerykańskiej propagandy i zabijać Indian.
Nie sposób nie wspomnieć o broniach. Jak napisałam wyżej, amunicja jest nieograniczona, lecz tylko dla podstawowej giwery. Miły pan, którego spotykamy na naszej trasie, oferuje nam także inne pukawki oraz bomby. Możemy w dowolnej chwili użyć przycisku SELECT i sięgnąć po któryś z zakupów, w ten sam sposób wracamy do broni początkowej. Na dodatek gra nie oferuje interfejsu poza liczbą pieniędzy, jaką posiadamy. Wszelkie inne informacje, choćby o ilości żyć, znajdują się właśnie we wspomnianym menu.
Na końcu każdego poziomu czeka na nas boss, ukazany na początku na liście gończym. Trochę kojarzy się to z serią MegaMan, szczególnie pierwszej części, gdzie również po wyborze przeciwnika dostajemy informacje o jego imieniu i liczbie punktów, które za niego otrzymamy. Każdy z szefów ma inną taktykę, pomagierów oraz kratki z życiami. Im dalej w grę, tym silniejsi są bossowie. Czasem atakują nas zwykłą giwerką, innym razem nawet fireballami!
Graficznie prezentuje się nieźle. Czuć klimacik Dzikiego Zachodu, postaci dobrze wyglądają, a trzeba pamiętać, że na ekranie bywa ich całkiem sporo. Świetnie przedstawiają się listy gończe, które stworzył Capcom. Największe brawa należą się jednak udźwiękowieniu. Nie ukrywam, że melodie mnie nie porywają, ale wynika to tylko z faktu, że mam inny gust, ponieważ idealnie pasują do westernów i wystarczy usłyszeć je przez chwilę, by bez patrzenia odgadnąć, o czym może być gra.
Powiem tak – grać, grać i jeszcze raz grać! Tytuł jest ciekawy, korzysta z wielu całkiem niezłych rozwiązań. Rozgrywka i pozbywanie się wrogów są bardzo satysfakcjonujące, szczególnie gdy uda nam się umknąć lecącej tuż obok kuli. Capcom po raz kolejny udowadnia, że zna się na swoim fachu a równocześnie nie zmusza do podejmowania terapii po masochistycznych sesjach (patrz: wszelakie MegaMany). To jeden z tytułów, które na długo przyciągają przed konsolę.
Izabela „Prezesowa” Durma