Jednym z najbardziej oklepanych wątków fabularnych jest przedstawienie głównego bohatera jako osoby, która straciła pamięć. Z pewnością może to wynikać z próby ominięcia potrzeby budowania na samym starcie ambitnej historii, szczególnie że dla wielu graczy kluczowa i tak jest sama rozgrywka, a nie jej cel. Prawdopodobnie wynika to też z mocy retro konsol, które nie zawsze miały tyle pamięci, by uraczyć użytkowników ciekawym intro lub zestawem napisów, które prezentowały zarys wydarzeń w danym tytule. Mimo to, wśród gier z amnestycznymi bohaterami trafiają się także perełki i za taką uważam Deja Vu.
Według Słownika języka polskiego PWN „deja vu” to „złudzenie polegające na przekonaniu, że osoba, przedmiot lub sytuacja obserwowane po raz pierwszy były już kiedyś widziane”. Gra o tym samym tytule zawitała na NES-a w 1992 roku. Jak łatwo wywnioskować ze wstępu i podanej definicji, będziemy mieli za zadanie kierować mężczyzną, który nie ma pojęcia gdzie jest, ani – co gorsza – kim jest. Widzi przed sobą płaszcz i uświadamia sobie, że czuje ból. Pomoc w odkryciu własnej tożsamości i rozwiązania problemów, które pojawią się po drodze, ma zapewnić gracz. Przy zetknięciu z pewnymi przedmiotami i ludźmi doświadcza właśnie wspomnianego deja vu.
Sama rozgrywka jest bardzo ciekawa. Zacznijmy od gatunku. Deja vu na NES-a jest konwersją z peceta. Tam przygotówki w stylu point and click cieszyły się dużą popularnością i wygodnie się w nie grało dzięki dołączonej do komputera myszce. Gracz konsolowy musi się nieco bardziej wysilić, by sprawnie korzystać z menu interakcji. Może analizować przedmioty, brać je, upuszczać, uderzać, otwierać, zamykać, rozmawiać. Możliwości jest całkiem sporo, jednak nie przeszkadzają w rozgrywce, gdyż trzeba przyznać, że gra nie prowadzi nas za rękę, a daje mnóstwo przydatnych podpowiedzi, dzięki czemu nie musimy klikać wszystkiego na wszystkim. Widząc informację, że ktoś ma coś w kieszeni, orientujemy się, że powinniśmy ją otworzyć. Te zdawkowe notatki, które pojawiają się, jakby były pisane na maszynie, pomagają przezwyciężyć poczucie zagubienia. Jak na klasyczną przygodówkę przystało, w czasie poszukiwań swojego ja można je także na zawsze utracić, ginąc. Złe wybory sprowadzają śmierć na bohatera, jednak istnieje możliwość kontynuowania gry.
Klimat w Deja Vu jest niesamowity. Wpływa na to wiele elementów. Grafika nie jest bardzo szczegółowa, dzięki czemu łatwo zorientować się, które przedmioty są możliwe do użycia. Ponadto, cały wystrój menu, informacje, które się pojawiają, pozwalają sądzić, że oprócz dążenia do odkrycia prawdy o sobie, odkrywamy również rzeczy niebezpieczne, o których lepiej nie wiedzieć – wszystko to wygląda jak elementy pracy detektywa. Do tego dochodzi niezwykła muzyka. W grze wybijają się trzy główne utwory. Nie tylko nie dają uczucia znużenia, ale i budują klimat względnego spokoju, niebezpieczeństwa i grozy.
Niewątpliwie Deja Vu jest dość oryginalnym tytułem i niezbyt charakterystycznym dla NES-a. Należy jednak przyznać, że wbrew pozorom mariaż point and click z konsolą okazał się udany. Warto sięgnąć po ten tytuł, jeśli lubi się kryminały, ciekawe zagadki i ma cierpliwość do powolnego przełączania się po opcjach interakcji. Ze względu na ewidentną wyższość fabuły nad samą rozgrywką, nie jest to tytuł szczególnie powtarzalny, aczkolwiek długość samej gry powinna ten fakt rekompensować użytkownikom. Zdecydowanie tę grę należy odradzić feministkom, jednak ujawnienie powodów byłoby za dużym spoilerem.
Izabela „Prezesowa” Durma