Nintendo w Stanach Zjednoczonych kreowało się na mocno prorodzinną firmę. Stąd jakiekolwiek przejawy przemocy, seksu czy innych stosunkowo kontrowersyjnych treści były odpowiednio cenzurowane lub zupełnie przerabiane. Podobnie rzecz wyglądała z wszelkimi symbolami religijnymi. Owszem, rynek zalała fala średnio udanych z założenia ewangelizacyjnych gier od Wisdom Tree, o których też kiedyś warto wspomnieć, jednak nie było to normą. Stąd nie dziwne, że nie było im dane zagrać w grę, którą Jankesi mogli znać co najwyżej z Famicoma, za to Europejczycy mieli do niej pełny dostęp.
Devil World powstał w 1984 roku dzięki Nintendo, zaś na nasz kontynent zawitał trzy lata później. Choć tytuł wskazuje nam na świat diabła, naszym głównym zadaniem jest zniwelowanie sił władcy ciemności i zaprowadzenie pokoju. Sprowadza się to do gry w katolicką wersję Pac Mana. Kierujemy bowiem smokiem o wdzięcznym imieniu Tamagon i poruszamy się po planszy pełnej kulek i przeszkadzającym nam stworów. W obliczu spotkania pierwszego stopnia z przeciwnikiem nasza postać jest bez szans. Dopiero kiedy weźmie krzyż (odpowiednik dużej kulki), ma moc ziania ogniem, który niszczy inne stworki na jakiś czas. Pewnym elementem, którego nie ma w grze, z którą ma tak wiele wspólnego, jest ruszająca się plansza. U góry ekranu diabeł wykonuje ruchy niczym mistrz aerobiku, zaś jego pachołkowie przesuwają ramkę. Tamagon musi być czujny, ponieważ wyjście poza nią, przygniecenie i tym podobne wypadki kończą się dla niego zgonem.
Sam level składa się z dwóch etapów. Pierwszy to właśnie zabawa w Pac Mana – Inkwizytora, zaś po zebraniu wszystkich kulek z planszy czeka nas nieco inny układ miejscówy, w której popylamy. Na środku znajduje się coś w rodzaju skrzynki z kilkoma otworami, w które mamy włożyć Biblię. Kiedy to się Tamagonowi udaje, oficjalnie kończy się level, zaś my otrzymujemy bonus, w którym zdobywamy księgi (trudno ocenić, czy te także wchodzą w kanon Pisma Świętego). Jest on dość krótki, ale niezbyt rajcujący. Z pewnością można było wprowadzić jakąś różnorodność do tego elementu.
Co do naszych rywali. Przede wszystkim musimy atakować różowe (z czasem dojdą i inne kolory) jednookie duszki. To właśnie one spełniają tę funkcję co rywale żółtego kawałka pizzy. Zastanawia za to nadzorujący poczynania podwładnych i wskazujący jak poruszać ramką diabeł. Jest on przedstawiony w sposób dość komiczny, przypomina jakąś mutację wampira z superbohaterem (strój). Oficjalnie jego ruchy mają nam zaszkodzić, jednak całość wygląda mocno niepoważnie. Trudno ocenić, czy twórcy zrobili to celowo, ale okazało się, że nie taki diabeł straszny.
Graficznie bez fajerwerków. Nie ma co rozpaczać, gra powstała bliżej początków NES-a niż jego końca, stąd raczej kilka mało wyraźnych kolorów i nieprzekonujące postaci. Nie lepiej prezentuje się dźwięk. Tyle tylko, że ani jedno, ani drugie nie wpływa znacząco na odbiór produkcji. Jeśli komuś spodoba się na początku, nie odepchnie już na tyle, by się zniechęcił. Tym bardziej, że im dłużej się gra, tym trudniejsze wyzwania przed nami. Żywotność podnosi znacząco multiplayer.
Generalnie, jeśli jest się fanem prostej, nieskrępowanej zabawy, po Devil World warto sięgnąć. Jest powtarzalna, jednak może sprawić nieco frajdy. Tematyka gry zdecydowanie zaskakuje, jednak tak naprawdę do symboli religijnych nie ma co przywiązywać większej uwagi, gdyż nie mają zupełnie przełożenia na coś więcej, ot zielony smok krzyżem załatwia pomagierów diabła, a to wszystko ma służyć mechanice rozgrywki. Jeśli doszliście już do zgliczowanego levelu w Pac Manie, spróbujcie tym razem zmierzyć się ze złem.
Izabela „Prezesowa” Durma