Jeśli chodzi o stare handheldy, z naciskiem na GBA, bardzo trudno mnie już zaskoczyć. Tym większa jest moja radość, gdy trafiam na tytuł, który do tej pory jakoś mi umykał. Zwłaszcza, że gra uważana jest nie tylko za prekursora, ale momentami naprawdę wciąga. Do tej grupy zaliczam zadziwiającą mieszankę nastrojów i gatunków, ciepło przyjętą przez krytykę produkcję Car Battler Joe.
Fabuła koncentruje się wokół tytułowego nastolatka, który zamierza pójść w ślady ojca i wywalczyć sobie drogę na szczyt w specyficznej formie współzawodnictwa – walkach samochodów bojowych. Korzystając z pomocy rodziny i przyjaciół, będzie podróżował po okolicznych miejscach by zbierać części, ulepszać swoje pojazdy i ratować postapokaliptycznych mieszkańców swojego świata przed najróżniejszymi niebezpieczeństwami, wliczając w to oczywiście bandytów.
Uczciwie przyznam, że z początku trudno było mnie przekonać do settingu wykorzystanego w grze. Scenariusz osadzony jest w klimatach post-apo, co gryzie się mocno z cukierkową, pokemonową wręcz grafiką. Takich zgrzytów jest zresztą tutaj bardzo dużo. Przeskakiwanie pomiędzy grafiką trójwymiarową i dwuwymiarową czy ratowanie głodujących wiosek w przerwach między pojedynkami z innymi nastolatkami są tylko wierzchołkiem góry lodowej. Twórcy z pewnością nie zadbali wystarczająco o spójność graficzną i fabularną całej produkcji.
W Car Battler Joe jest jednak coś takiego, co po pokonaniu początkowej niechęci bardzo wciąga. Osadzone w niemal trójwymiarowym środowisku walki samochodów są dynamiczne i całkiem nieźle oskryptowane. Co prawda po kilku godzinach gry stają się dosyć powtarzalne, ale mi to jakoś specjalnie nie przeszkadzało. Rozwijać możemy nie tylko swoją postać i samochody, ale także warsztat, wioskę, a nawet okoliczne miejscowości (dostarczając im materiały do budowy domów). Scenariusz jest przy tym jedynie luźną wskazówką co robić – często zdarzało mi się, że na jego trop trafiałem całkowitym przypadkiem.
Jeśli miałbym podać największą wadę gry, będzie to ogrom możliwości przy bardzo słabym wprowadzeniu gracza w ich zakres. Wiele opcji zaimplementowanych do CBJ trzeba odkrywać metodą prób i błędów, ponieważ nikt, nawet NPC w grze, nie raczył nam wyjawić ich przeznaczenia. Jest to zresztą zarzut, który dotyczy także prowadzenia fabuły.
Mimo wszystko produkcja warta jest polecenia nie tylko fanatykom konsoli Nintendo. Mieszanka RPG, gry zręcznościowej i wyścigów potrafi skonsumować dużo naszego czasu, a to wcale nie tak oczywista zaleta gier pokroju Car Battler Joe, jak mogłoby się wydawać. Skojarzenia z Pikachu i spółką jak najbardziej na miejscu – wędrujemy po świecie, zbieramy poukrywane części i tworzymy drużynę (flotę), którą walczymy w lidze. Całkiem niezła kombinacja.
Michał Wysocki